Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem w galerii obrazy brytyjskiego malarza Mitcha Griffithsa miałem ambiwalentne uczucia. Z jednej strony, przechodząc od obrazu do obrazu, podziwiałem ich poziom warsztatowy, były namalowane bardzo starannie, w stylu dawnych mistrzów. Z drugiej strony przeszkadzała mi ich tematyka, bo krytykowała społeczeństwo konsumpcyjne wprost, niemal nachalnie, bez taryfy ulgowej, tak jakby artysta uprawiał w malarstwie ćwiczenia z asertywnego wyrażania krytyki. Wychodząc z galerii drapałem się w głowę, nie do końca wiedząc, czy te obrazy mi się podobają, czy nie. Po latach odwiedzając jedną z galerii ponownie spotkałem obrazy Mitcha Griffithsa, od razu rozpoznałem jego warsztat i styl, nawet mniej mnie raziła ich dosłowność, tak jakbym przez lata się z nimi oswoił. Mitch Griffiths, HMS Pride, oil on canvas, www.facebook.com/profile.php?id=100050689830378 Potrafiłem też dostrzec w nich nie tylko tanią prowokację, ale także odwagę malarza, bo wykorzyst...