Kiedy miałem dwanaście lat dostałem w prezencie album „Rublow. Malarz fresków i ikon”. Książka ta, była dla mnie pełna zagadek, bo długo patrzyłem na freski mistrza Rublowa próbując rozwikłać zagadkę, dlaczego tak mi się podobają, bo postacie na tle złoconych emalii były przecież jakieś nienaturalne, jakby nieco komiksowe, na dodatek pełne patosu i dumy. Ponadto widziałem w nich wiele błędów anatomicznych, bo prezentowane postacie były tam nienaturalnie wysokie, ich głowy stanowiły 1/8 wielkości ciała a nie, jak wiedziałem z kanonu Lizypa, według którego wysokość człowieka ma 9 modułów, w tym głowa to 1/9 całości. Co więcej, po jakimś czasie moje sny zaczęły pod wpływem ikon Rublowa nabierać jakiejś niezrozumiałej jasności, pełnej delikatnych, aksamitnych porcelanowych odcieni. Nawet pojawiające się w snach postacie znajomych i członków rodziny trwały w manekinowatym i statycznym bezruchu w otoczeniu złoconej przestrzeni, w której czas się zatrzymał, a atmosfera była tak czysta i prz