O Adamie Chmielowski mówi się dziś w zasadzie w dwu kontekstach, one też wyznaczają w pewnym sensie specyfikę tych wypowiedzi: wspomina się o nim jako o artyście malarzu, bądź mówi się o nim jako o bracie Albercie, tercjarzu zakonnym, który poświęcił swe życie dla ubogich. Zazwyczaj ci, którzy opowiadają o Chmielowskim jako o malarzu nie łączą jego duchowości świętego z rubasznym i wrażliwym życiem artysty malarza, zaś ci, którzy opowiadają o jego sztuce, w zasadzie nie łączą jej z postacią brata Alberta. Nigdy tego nie rozumiałem, tak jakby pierwsi starali się pokazać wielkiego świętego wyłącznie przez pryzmat jego duchowości i oddania biednym, zaś miłośnicy sztuki woleliby w nim widzieć wyłącznie wybitnego kolorystę malarza, który pod koniec życia, z niezrozumiałych względów, porzucił talent malarski mieszkając bezdomnymi w Krakowie. Dlatego też powszechnie zna się raczej Chmielowskiego, jako ciepłego i troskliwego św. Brata Alberta, ale jest to wyłącznie fragment jego biografii. A