Przejdź do głównej zawartości

Gęba sobacza - ale oczy dobre. Aleksander Gierymski.

 

Biografia Aleksandra Gierymskiego, jednego z największych malarzy polskich, była pełne sprzeczności: był samotny i nieszczęśliwy, ale tęsknie zabiegał o towarzystwo, był szczerym do bólu cynikiem, będąc jednocześnie chorobliwie wstydliwym introwertykiem, w swych działaniach twórczych nie zważał na innych, bił na oślep, ale jednocześnie był wyczulony na krytykę, uwielbiał własną twórczość i był wobec niej wyjątkowo samokrytyczny, był ufny jak dziecko ale jednocześnie podejrzliwy jak włoski mafioso. 

Portret Aleksandra Gierymskiego, ok 1880-1884, Muzeum Narodowe w Warszawie


Te sprzeczności składają się na tkankę jego sztuki, niepowtarzalnej, wzruszającej, momentami przeraźliwie smutnej, ale zawsze wybitnej. Kiedy umiera jego starszy brat Maksymilian, Aleksander ma 24 lata. Odejście brata traktuje jak testament, chce dalszym życiem udowodnić, że jest wart malarstwa. Niestety ambicja połączona z cechami jego charakteru otwiera tylko jedną furtkę: obłęd. Dziś powiedzielibyśmy o nim: autystyk, samotnik, neurastenik. Vincent van Gogh wprost twierdził, że malarstwo zabrało mu połowę rozumu, a im głębiej sięgał w zakamarki własnej wyobraźni, tym bardziej ryzykował życie, igrając z głęboko skrytym żywiołem, który w sztuce stopniowo się uwalniał. Tak samo było w przypadku Aleksandra Gierymskiego. Poddanie wewnętrznemu przymusowi tworzenia przypłacił obłędem, gdyż moc twórcza była u niego silniejsza niż instynkt samozachowawczy. Wewnętrzny dynamizm powoływania obrazów w wyobraźni wykraczał poza możliwość przełożenia ich na język plastyki, stąd brała się irytacja, autoagresja, zgorzknienie i w końcu obłęd. W jego dorobku jest wiele obrazów bardzo dobrych, ale w mojej ocenie trzy zasługują na miano arcydzieł. We wszystkich trzech przypadkach artysta wykonał wiele studiów olejnych, bądź kilka wersji finalnego obrazu. Pierwszy z nich to słynna "Altana". 

Aleksander Gierymski,  W altanie, 1882,148 x 137 cm, Muzeum Narodowe w Warszawie

Gierymski maluje "Altanę" mając 32 lata. Czuje jakiś wewnętrzny przymus przekształcenia wymyślonego świata i zaklęcia go w obraz. Długo myśli nad kompozycją, jeszcze będąc we Włoszech robi szkice, zmienia, detale, robi notatki. Dzisiaj istnieją dwie wersje zdarzeń dotyczące tego obrazu. Pierwsza z nich mówi, że Gierymski maluje scenę rodzajową w takim formacie, by postacie były naturalnej wielkości, obraz zatem jest ogromny, ledwo mieści się w jego warszawskiej pracowni. Przedstawia letnią scenę plenerową, piknikującą arystokrację w rokokowych strojach. Artysta stara się z drobiazgową dokładnością ukazać malarskie widowisko światła i koloru, zieleń z obrazu ma setki odcieni. Przez altanę przedziera się słońce barwiąc kolorami tęczy całą scenę. Wedle Stanisława Witkiewicza obraz zapiera dech w piersiach, bije od niego gorąc letniej kanikuły, cały żarzy się kolorami. Niestety, jak wspominają jego znajomi, Gierymski malował ten obraz z pianą na ustach, pastwił się nad nim, zrywał się w nocy domalowywał, dodawał fragmenty, dlatego całość jest wymęczona, wręcz widać w niej dramatyczną próbę zamknięcia światła w kompozycji, próbę ujarzmienia słońca. 

Aleksander Gierymski,  W altanie, Studium (Z cylindrem)  k. 1876, Muzeum Narodowe w Warszawie

Jest to trudne, dlatego poprzez liczne korekty, poprawki, podmalówki, obraz po jakimś czasie przypomina gruby strup farby, potoki słońca wdzierające się przez ażurową altanę są jak sople farb chropowate jak płaskorzeźba. Domalowując kolejne warstwy znęca się nad sobą i nad obrazem, nie wie kiedy powiedzieć dość, obraz jest skończony, Gierymski jest pędzony nieukojoną ambicją i skrajnym samokrytycyzmem. Obraz w końcu jest pełen blizn, ran, szram, i nie przypomina tego, co zjawiło się w jego wyobraźni, Co prawda w obrazie widać fenomenalną symfonię barw, ale wedle autora brak w nim lekkości światła, dlatego niezadowolony Aleksander chwyta nóż i wycina z obrazu fragmenty płótna, uznając, że tylko niektóre partie są dobre, dlatego decyduje się je sprzedać. Wedle drugiej wersji zdarzeń, Gierymski przygotowując się do obrazu maluje studia poszczególnych  fragmentów, które dzisiaj znamy jako "Cylinder" czy "Pan w czerwonym fraku", dopiero potem przystępuje do namalowania właściwego obrazu o mniejszych wymiarach (dłuższy bok ma półtora metra). Niezależnie od wersji zdarzeń, to, co dzisiaj możemy oglądać, jest w moim przekonaniu, jednym z najlepszych obrazów w zbiorach sztuki polskiej. Dlatego też obraz "W Altanie", podobnie jak "Pomarańczarka" został zrabowany pod koniec II wojny światowej przez Niemców i powrócił do Polski pod koniec 1946 roku.

Mniej szczęścia miała "Pomarańczarka". 

Aleksander Gierymski Pomarańczarka (Żydówka z pomarańczami)  |  ok. 1880-1881, olej, płótno, 65x54 cm, Muzeum Narodowe w Warszawie

To drugi obraz w dorobku Aleksandra Gierymskiego, który w moim przekonaniu jest arcydziełem. Jest to jeden z najbardziej znanych obrazów w polskim malarstwie. Wyróżnia ten obraz nie tylko wirtuozeria wykonania ale także nowatorstwo wykonania. Kiedy Gierymski malował "Pomarańczarkę" miał około 30 lat. Różnił się od swoich kolegów malarzy tym, że nie uległ modzie chłopomanii, nie przedstawiał wsi polskiej, scen rodzajowych, w których główną role grali chłopi. Wynikało to z tego, że malarz był urodzonym mieszczuchem,  polskim dandysem, ubranym nawet na co dzień w cylinder i garnitur, nie interesowała go wieś. Kiedy już na nią wyruszył zachowywał się komicznie, kiedyś idąc wiejską drogą zobaczył chłopa, uchylił cylindra i spytał: Pardon! Nie wie szanowny pan, gdzie jest najbliższa oberża? Pod wpływem Stanisława Witkiewicza przyjął zasadę, że jego malarstwo będzie ukazywać nędzę miejską, biedę, która nie jest mniejsza niż na wsi. Za pomocą języka plastyki chciał ukazać nędzę mieszkańców Warszawy, żałosne i godne politowania warunki życia najniżej sytuowanych, miało to wzbudzać u obserwatorów nie tylko wzruszenie estetyczne, lecz także współczucie, miały być zaczynem ruchu społecznego. Dlatego Gierymski szukał tematów w obrębie miasta, głównie Warszawy, którą dobrze znał. Tym samym szukał inspiracji w wielkomiejskim zgiełku, w tyglu miasta, w jego hałasie i kontrastach, chodził po ulicach i obserwował miejskie życie. Efektem tego rodzaju wysiłków jest właśnie "Pomarańczarka". Gierymski zdawał sobie sprawę, że siłą obrazów realistycznych jest ich naturalność, dlatego nie chciał korzystać z wynajmowanych statystów, którzy cierpliwie pozowaliby mu do obrazu, zresztą nie było go na nich stać. Korzystał zatem z fotografii.

Konrad Brandel Handlarka owoców, ok. 1879, Muzeum Narodowe w Warszawie


 Do tego stopnia ją cenił, że sześć lat po namalowaniu "Pomarańczarki", sam kupił tzw. brandlówkę czyli aparat opatentowany przez warszawskiego fotografa Konrada Brandla, tzw. rewolwerówkę. Był to dobry wynalazek, pozwalał na wykonywanie zdjęć migawkowych, z ręki, bez długiego czasu naświetlania. Ale do namalowania "Pomarańczarki" posłużyły mu fotografie Konrada Brandla, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Gdy ujrzał zdjęcie żydowskiej handlarki owoców, wiedział, że uczyni ją bohaterką swego obrazu. Malując, wiedział już, że będzie to jeden z jego najlepszych kompozycji, dlatego też wykonał kilka replik. Siłą obrazu Gierymskiego jest ekspresja. W spojrzeniu handlarki widać przejmujący smutek, rezygnację, pogodzenie się z biedą. Szara i zmęczona twarz kontrastuje z soczystymi owocami leżącymi w koszyku, ukazuje na tle przymglonej Warszawy zimowej i zamglonej egzotyczny świat, kolorowy i radosny. Wtedy to malarz mówi o sobie: gęba sobacza - ale oczy dobre! Potrafią wiele dojrzeć. Widać to właśnie w tym obrazie, jego oczy, potrafiły dojrzeć coś, co większości, by umknęło. Jak już wspomniałem "Pomarańczarka" miała mniej szczęścia niż obraz "W altanie", figurowała jako strata wojenna aż do 2010 roku. 26 listopada 2010, , obraz zatytułowany Żydówka z pomarańczami pojawił się na aukcji w Niemczech. Pomimo tego, że obraz ten był ponad wszelką wątpliwość zrabowanym w 1944 r. po upadku Powstania Warszawskiego dziełem Gierymskiego, pomimo wstrzymania aukcji, procedura zwrotu zrabowanego arcydzieła trwała ponad pół roku. Dopiero latem 2011 roku obraz został wydany stronie polskiej i wrócił po 60 latach do Muzeum Narodowego w Warszawie.

Kolejny obraz pędzla Aleksandra Gierymskiego, który według mnie uchodzi za arcydzieło, jest zatytułowany "Trumna chłopska". 

Aleksander Gierymski, Trumna chłopska, 1894 - 1895, olej na płótnie, 141 cm x 195 cm, Muzeum Narodowe w Warszawie

Jak już wspomniałem Gierymski był typem dandysa, mieszczucha, który nie znosił wsi, nie widział w niej wartości estetycznej, to miasto go kusiło, było dla niego podnietą twórczą. Ale kiedy wraca z kolejnych wojaży po Europie w 1893 nie chce wracać do Warszawy, która nie potrafiła docenić jego wielkości, jak sam wspomina: dogryzła mu do jelit. Jedzie zatem do  Włodzimierza Tetmajera, który mieszka w podkrakowskich Bronowicach. Tam zmienia zdanie na temat wsi. I ten mieszczuch, dandys w cylindrze maluje najbardziej poruszającą scenę wiejską w historii malarstwa polskiego. Tradycyjnie przygotowuje się rzetelnie do kompozycji, wykonuje dwa studia portretowe, jakby testując, czy uda się zawrzeć w obrazie to, co chce przekazać. Finalnie, obraz porusza swą szczerością, ale stroni od patosu, teatralnych gestów, sztucznej stylizacji. Pokazuje rodziców, którzy stracili dziecko, wskazuje na to jedyny rekwizyt: Mała trumna oparta o pobielony dom. Twarz matki, pozbawiona jest teatralnych łez, jej smutek emanuje z jej wnętrza, zapatrzona w nieruchomy punkt wygląda jak Madonna stojąca pod krzyżem. Jej mąż, pali fajkę, również patrzy w dal, smakuje przemijanie, próbuje zrozumieć tragedię, która go dotknęła. Gierymski rezygnuje z kolorystyki żałoby, nie ma w obrazie dramatyzowania kolorem żałoby. Natomiast smutek bijący z obrazu ma taką siłę rażenie, że nawet w przypadku usunięcia jedynego atrybutu sugerującego śmierć dziecka, czyli małej trumienki, wiedzielibyśmy, patrząc na twarze rodziców, że wydarzyła się jakaś tragedia, nie jest to zwykły odpoczynek po dniu ciężkiej pracy.  Oczywiście możemy przyjąć, że zastosowana kolorystyka ma wyłącznie cel formalny, połączenia impresjonizmu z ludową tematyką, ale znając ambicje Gierymskiego, chodziło tu przede wszystkim o coś bardziej ambitnego. Bez posiłkowania się kolorystyką, rekwizytami, chciał pokazać ból, stratę i cierpienie klimatem obrazu. Ten obraz, jest w pewnym sensie wizytówka i podsumowaniem jego życia, maluje go sześć lat przed śmiercią. Zaskakującym jest to, że ten fenomenalny obraz, arcydzieło polskiego malarstwa, nie jest dołączony do wystawy stałej w Galerii Malarstwa Polskiego. Na co dzień schowany jest w muzealnym magazynie, były dwa wyjątki, obraz został wypożyczony do Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu, gdzie był eksponowany przez półtora roku i krótko pokazany w Muzeum Narodowym w Warszawie. Wielka szkoda, że na co dzień zamknięty jest w magazynie muzealnym.  

Zapraszam do wysłuchania podcastu na temat twórczości Aleksandra Gierymskiego:










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Skrzynia pełna skarbów. Kaplica Sansevero w Neapolu

Dzisiejszy odcinek będzie wyjątkowy, bo poświęcony nie konkretnemu artyście a miejscu. Swego czasu, kiedy pracowałem we Włoszech, zdarzało mi się bywać w Neapolu kilka razy w miesiącu. Nigdy jednak nie miałem na tyle czasu, by odwiedzić perłę miasta pod Wezuwiuszem, czyli kaplicę Sansevero, o której niejednokrotnie czytałem.  Antonio Corradini, Skromność, (detal), 1752, Kaplica Sansevero w Neapolu, źródło: https://www.museosansevero.it Po kilkunastu latach, gdy wróciłem na kilka dni do Neapolu obiecałem sobie, że mogę nie zjeść pizzy, nie spacerować po słynnej Spaccanapoli, ale tajemniczą  i osobliwą kaplicę musze odwiedzić. Tak też się stało. Kaplica schowana w ciemnym zaułku pomiędzy obdrapanymi budynkami, suszącym się praniem absolutnie z zewnątrz nie zdradza tego, jaki kryje brylant.  Giuseppe Sanmartino, Cristo velato, 1753, Kaplica Sansevero w Neapolu, źródło: https://www.museosansevero.it Położona przy Via Francesco de Sanctis pod numerem 19-tym, na północny zachód od kościoła S

Wojna światów według Jakuba Różalskiego.

     Będąc kiedyś w Wiśle zobaczyłem ulotkę Muzeum Magicznego Realizmu. Jako, że Muzeum było niedaleko mojego zakwaterowania, postanowiłem zobaczyć miejsce, które reklamowało się jako jedyne tego typu muzeum w Europie. W odnowionej willi polskiego naukowca Juliana Ochorowicza trafiłem na obrazy Jakuba Różalskiego, które opowiadały alternatywną wersję wojny polsko-bolszewickiej z 1920 roku.  Jakub Różalski,  1920 - Guest from the west, źródło: https://jrozalski.com/ Bardzo mi się podobały te obrazy, miały   mocno ilustracyjny charakter, może nieco komiksowy, ale w tym najlepszym wydaniu. Dla mnie obrazy spełniały wszystkie kryteria sztuki, która może się podobać: za każdym z obrazów stał fenomenalny pomysł, na dodatek w mistrzowski sposób udało się artyście wydobyć z wyobraźni fantazmaty i przenieść je w kompozycje. Te obrazy mnie zaskoczyły, bo widać w nich było wpływ malarstwa Młodej Polski, pejzaże jak z miniatur Stanisławskiego, nieco skrótowe, lecz doskonale oddające klimat wiejski

Alfons i jego kobiety. Rzecz o twórczości Alfonsa Muchy.

Bywa i tak w historii, że te same rzeczy odkrywane są co jakiś czas. Na przykład idea   demokracji wynaleziona przez starożytnych Greków w ateńskiej polis, jako ustrój państwa, została zarzucona w historii na wiele wieków i ponownie odkryta w czasach nowożytnych. Podobnie było z wynalazkiem papieru, który został wynaleziony w Chinach przez kancelistę na dworze cesarza He Di z dynastii Han, około 105 r. n.e i ponownie odkryty w Europie po niemal 1000 lat. W pewnym sensie podobnie jest z twórczością Alfonsa Muchy. Ten genialny ilustrator, grafik, malarz i rzeźbiarz był sławą Paryża, Wiednia, Pragi na początku XX wieku. Jednak z czasem jego blask słabł, został pokryty kurzem zapomnienia i pewnie odszedłby w niepamięć, gdyby nie pewne wydarzenie. Alfons Mucha, Fate, 1920, olej na płótnie, 51,5 x 53,5 cm, Muzeum Alfonsa Muchy w Pradze, źródło: http://masterpieceart.net/alphonse-mucha  Na początku 1963 roku największe muzeum sztuki i rzemiosła artystycznego w Londynie czyli Muzeum Wiktorii i