Z czasów młodości pamiętam, że kiedy pierwsze raz ujrzałem reprodukcję rysunków Stanisława Wyspiańskiego nie byłem w stanie zrozumieć o co tyle hałasu. Faktycznie, kolorowe pastelowe portrety były piękne, ale wydawały mi się wtedy wyjątkowo proste do narysowania, ot kilka kolorowych kresek, zrobionych pastelami i portret gotowy. Niby nic wielkiego. Od razu wyrwałem kartkę z bloku i postanowiłem narysować podobny portret. Z braku modela usiadłem przed wielkim lustrem w sypialni rodziców i zerkając na swoją podobiznę próbowałem kolorowymi kredkami narysować siebie. Już po pierwszych kreskach, wiedziałem, że coś robię źle. To patrzyłem na rozłożone reprodukcje Wyspiańskiego, na te proste kreski i jaskrawe kolory, to na swe odbicie w lustrze i moje nieudolne próby i z każdą minutą docierało do mnie, że to, co skryte pod pozorną prostotą wcale takie nie jest. Na moich rysunkach wyglądałem jak Quasimodo, na dodatek zielonkawe kolory u Wyspiańskiego pięknie dopełniały portret, zaś u mni...