Przejdź do głównej zawartości

Bruno Walpoth. Wielki samotnik z Tyrolu

 

Obiecałem, że na blogu i w podcastach będę wskazywał na sztukę, która mnie zachwyca, w której widzę jakąś wartość. Wbrew potocznemu mniemaniu nie jest ona przypisana wyłącznie do przeszłości, do czasów minionych. W sztuce współczesnej, również odnajduję jasno świecące perły. I je chcę wyławiać i opowiadać o nich. Jedną z nich jest bez wątpienia Bruno Walpoth - rzeźbiarz z Tyrolu.

Bruno Walpoth, Garry, drzewo orzechowe, 2017, 90 x 51 28 cm, © Bruno Walpoth

          W Polsce postać artysty rzeźbiarza jest raczej mało znana. Pierwszy raz, kiedy zobaczyłem jego prace we Włoszech, zaciekawiły mnie bardzo, ale kiedy spojrzałem na autora prac i datę urodzenia artysty, nie wierzyłem, że jest współczesnym twórcą. Byłem zaskoczony, bo jego prace przypominały mi średniowieczne rzeźby gotyckie. Bruno Wapoth rzeźbi w swej pracowni w Ortisei w północnych Włoszech, jego modelami są głównie młode kobiety i mężczyźni. Postacie wyłaniają się z bloków drewna w taki sposób, jakby sam moment powołania postaci do życia przez rękę artysty, zaskakiwał je, paraliżował w bezruchu. 

Bruno Walpoth, Die Fremde, 2019, orzech/lipa, 168 x 59 35 cm, © Bruno Walpoth

Walpoth rzeźbiąc naturalnej wielkości postacie ludzkie z bloków drewna, pokrywa je farbą akrylową. Specjalnie przygotowana farba nie kryje całkowicie drewna, widać spod niej słoje drewna, jego fakturę i kolor. Poprzez wielokrotne pokrycie farbą i oszlifowanie powierzchni, zamaskowane są ślady słojów drewna. Przez to artysta uzyskuje półprzezroczysty, podobny do skóry wygląd postaci. Walpoth przez lata, żmudnie i mozolnie wypracował to, co jest tak trudne w sztuce, własny  niepowtarzalny styl, jego rzeźby wyróżniają się, dość łatwo możemy je przypisać do autora. Włoski artysta od wielu lat wykonuje rzeźby postaci ludzkich w skali 1:1. 

Bruno Walpoth, 2019, David, orzech, 70 × 38 × 23 cm, © Bruno Walpoth
Ich naturalna skala, dbałość o detal, modelunek a i nakładany często kolor, spełniają wszelkie wymogi rzeźby ujętej realistycznie, a mimo tego portrety te, nie są indywidualnymi portretami konkretnych osób. Postacie rzeźbione przez Bruno Walpotha z limonki lub orzecha na początku pracy wyłaniają się z bacznej obserwacji modela, w fazie wykończenie artysta porzuca przyglądanie się modelowi i wykańcza rzeźby w oparciu o własną wyobraźnię. Artysta portretując poszczególne postacie dokonuje czegoś niebywałego, w sprytny sposób usuwa silne, charakterystyczne cechy osobowości, które w klasycznym rozumieniu portretu oznaczają indywidualność a więc stanowią o sile portretu. Walpoth w przedziwny sposób modeluje rysy twarzy i kształty ciała swych modeli, buduje jakieś niebywałe napięcie, opowiada przedziwną historię sprowadzając każdą indywidualną cechę do uogólnienia, do czegoś powszechnego. Patrząc na jego statyczne postacie z drewna odczuwa się paradoksalne wrażenie mieszanki obecności i nieobecności. Pamiętam, gdy pierwszy raz oglądałem prace Walpotha odczuwałem wrażenie czegoś niepokojącego, stanu, który nie potrafiłem precyzyjnie nazwać. 

Bruno Walpoth, Sophie, 2016, orzech, © Bruno Walpoth
Nawet z bliska przyglądając się statycznym postaciom z drewna doświadczałem wrażenia ogromnego dystansu w odbiorze, w rzeźbami nie można było nawiązać bezpośredniego kontaktu, wejść w głęboką interakcję, jakby otaczała je jakaś szyba, czy forma niewidzialnego kokonu. Nawet, gdy artysta decyduje się ukazać postać patrzącą wprost na odbiorcę, to w spojrzeniu tym nie widzę chęci nawiązania kontaktu, dostrzegam raczej dystans i rezerwę, powściągliwość, tak jakby portretowana w rzeźbie postać nie chciała nawiązać interakcji, wyciągała rękę w moją stronę ostrzegając - odsuń się. Patrz i podziwiaj melancholię zamkniętą w mej postaci. I pomimo bezpośredniego spotkania się ze wzrokiem postaci trudno jest jednoznacznie stwierdzić, czy jest to skupione patrzenie, napięcie, czy raczej obojętność, dystans. 

Bruno Walpoth, Touria, 2016, drzewo lidenowe, 114 x 60 x 31 cm, © Bruno Walpoth

Nie ma tu błądzących oczu, szukających spotkania, jest raczej uwaga skierowana wyłącznie do wewnątrz. W wyniku tego powstaje wrażenie intymnej izolacji, które dodatkowo potęguje wyłaniające się z rzeźb niepowtarzalne piękno, jak gdyby drewniane figury były próbą poszukiwania ideału piękna rodem z wczesnego renesansu, idealnego a więc i nierealnego. Innymi słowy, rzeźby Walpotha intensywnie uderzają w jakiś wrażliwy nerw emocji budując napięcie i dystans. Wyrzeźbione postacie pojawiają się w niepokojącym bezruchu, jakby wybudzone z długiego snu. Artysta postanawia uchwycić jedną chwilę, zamiast opowiadać całą historię. Z tego też powodu prace Walpotha sprawiają wrażenie intymnej izolacji. Każda z postaci wymodelowana w lipowym drewnie jest samotna, jakby wyjęta z ram czasowych, drewniane figury równie dobrze mogły powstać w pracowni średniowiecznego rzeźbiarza, jak również w późnobarokowym atelier. Lipowe postacie zdają się czekać na coś, co ma się wydarzyć, są zastygłe, senne, ale nie pozbawione życia. Statyczna mimika i gesty tworzą niepowtarzalny klimat, niepokoją i zaskakują.

Bruno Walpoth,Veronica con treccia, orzech, 83 x 42 x 31, © Bruno Walpoth

Dziś, bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że rzadko które współczesne rzeźby wprowadzają tak bezpośrednio w klimat medytacji i melancholii. Sam artysta przyznaje, że melancholijny nastrój jego rzeźb pochodzi z wielkiej samotności i tęsknoty za czymś, co jest tak trudne do sprecyzowania i nazwania. I to jest to dla włoskiego rzeźbiarza jedyny powód do zajmowania się rzeźbą. Joseph Conrad w „Jądrze ciemności” napisał: samotność daje ogromną siłę twórczą, bo żyjemy tak jak śnimy – samotnie. Z tych warstw duszy rodzi się wielka sztuka.

Zapraszam do wysłuchania podcastu na temat twórczości Bruno Walpotha:










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Skrzynia pełna skarbów. Kaplica Sansevero w Neapolu

Dzisiejszy odcinek będzie wyjątkowy, bo poświęcony nie konkretnemu artyście a miejscu. Swego czasu, kiedy pracowałem we Włoszech, zdarzało mi się bywać w Neapolu kilka razy w miesiącu. Nigdy jednak nie miałem na tyle czasu, by odwiedzić perłę miasta pod Wezuwiuszem, czyli kaplicę Sansevero, o której niejednokrotnie czytałem.  Antonio Corradini, Skromność, (detal), 1752, Kaplica Sansevero w Neapolu, źródło: https://www.museosansevero.it Po kilkunastu latach, gdy wróciłem na kilka dni do Neapolu obiecałem sobie, że mogę nie zjeść pizzy, nie spacerować po słynnej Spaccanapoli, ale tajemniczą  i osobliwą kaplicę musze odwiedzić. Tak też się stało. Kaplica schowana w ciemnym zaułku pomiędzy obdrapanymi budynkami, suszącym się praniem absolutnie z zewnątrz nie zdradza tego, jaki kryje brylant.  Giuseppe Sanmartino, Cristo velato, 1753, Kaplica Sansevero w Neapolu, źródło: https://www.museosansevero.it Położona przy Via Francesco de Sanctis pod numerem 19-tym, na północny zachód...

Wojna światów według Jakuba Różalskiego.

     Będąc kiedyś w Wiśle zobaczyłem ulotkę Muzeum Magicznego Realizmu. Jako, że Muzeum było niedaleko mojego zakwaterowania, postanowiłem zobaczyć miejsce, które reklamowało się jako jedyne tego typu muzeum w Europie. W odnowionej willi polskiego naukowca Juliana Ochorowicza trafiłem na obrazy Jakuba Różalskiego, które opowiadały alternatywną wersję wojny polsko-bolszewickiej z 1920 roku.  Jakub Różalski,  1920 - Guest from the west, źródło: https://jrozalski.com/ Bardzo mi się podobały te obrazy, miały   mocno ilustracyjny charakter, może nieco komiksowy, ale w tym najlepszym wydaniu. Dla mnie obrazy spełniały wszystkie kryteria sztuki, która może się podobać: za każdym z obrazów stał fenomenalny pomysł, na dodatek w mistrzowski sposób udało się artyście wydobyć z wyobraźni fantazmaty i przenieść je w kompozycje. Te obrazy mnie zaskoczyły, bo widać w nich było wpływ malarstwa Młodej Polski, pejzaże jak z miniatur Stanisławskiego, nieco skrótowe, lecz dosk...

Zdzisław Beksiński. Dekalog

Na temat Zdzisława Beksińskiego powiedziano już wiele. W ostatniej dekadzie ukazało się kilkanaście książek, setki artykułów, powstał film fabularny i filmy dokumentalne opowiadające o twórczości artysty. Nie ma sensu powtarzać tego, co znają już miłośnicy malarstwa Zdzisława Beksińskiego, nie ma też sensu robić wprowadzenia do jego twórczości dla tych, którzy by ją chcieli poznać. Czy w tej sytuacji można powiedzieć o jego sztuce coś nowego? Można jedynie z perspektywy osobistej. Dlatego nie będę pisał o Beksińskim z perspektywy chłodnego badacza, ale wyłącznie z perspektywy zaangażowanego odbiorcy, miłośnika jego twórczości. Ilekroć patrzę na obrazy artysty z Sanoka stawiam sobie pytanie: co stało za sekretem jego twórczości? Odpowiedzi na to pytanie poszukałem w poprzednim pokoleniu artystów, u Adama Chmielowskiego, który pisał, że szczerość jest sekretem i gwarantem dobrego malarstwa. Wedle brata Alberta, należy malować tylko to, co się czuje, czego się osobiście doświadczyło, co n...