Przejdź do głównej zawartości

Zdrapując powłokę piękna. Lo Chan Peng

Oskar Wilde zwykł mawiać, że uroda jest tylko podarunkiem danym nam na kilka lat. Potem wszystko przemija. To niezbyt optymistyczna wizja, ale kryje się za nią wielka mądrość, której echo słychać już w Księdze Koheleta: Vanitas vanitatum et omnia vanitas, czyli marność nad marnościami i wszystko marność. W sztuce marność zwyczajowo bywała przedstawiana za pomocą symboli: czaszek, zepsutych owoców, zwiędłych kwiatów, klepsydry czy bańki mydlanej, która zachwyca pięknem, które trwa wyłącznie chwilę, jak życie motyla. 

Lo Chan Peng, The-Rain. Oil. 73 x 73 cm, 2019, źródło: www.lochanpeng.com

W motywie przemijania wykorzystywano też w sztuce ilustrację instrumentów muzycznych, bo póki są one używane, to trwa muzyka, instrumenty nie używane milczą. Wyrafinowanie w przedstawianiu motywu przemijania i marności świata osiągnięto w malarstwie holenderskim XVII wieku, kiedy to zaraza dziesiątkowała mieszkańców Europy. Współcześnie w dobie kultu piękna, szczupłego i jędrnego ciała, braku zmarszczek, wypielęgnowanych dłoni, starannej depilacji, zadbanego wyglądu, perfekcyjnego makijażu, pełnych ust podkreślonych delikatną opalenizną i lśniącymi włosami, motyw vanitas jest już niezbyt dobrze widziany, bo przypomina o czymś, o czym najchętniej byśmy zapomnieli i wyparli ze swego życia. 

Lo Chan Peng, Eternity Dawn/Oil on canvas/107.5x170cm/ 2022, źródło: www.lochanpeng.com

Może też z tego powodu ilekroć spotykam malarstwo, które nawiązuje do idei przemijania, to bacznie mu się przyglądam. Z ogromnym zdziwieniem, ale i zaskoczeniem przyjąłem malarstwo młodego tajwańskiego artysty Lo Chan Penga, który, mimo młodego wieku maluje tak, jakby zdrapywał naskórek piękna, ukazując, co ciało skrywa pod urodziwą powłoką. Lo Chan Peng urodził się w 1983 roku na Tajwanie, ukończył Uniwersytet Kultury Chińskiej z tytułem magistra sztuki w zakresie malarstwa zachodniego. Już na studiach był wielokrotnym laureatem prestiżowych nagród, po ukończeniu studiów o jego prace zabiegali nie tylko prywatni kolekcjonerzy ale i liczne galerie i muzea. Malarstwo tajwańskiego artysty skupia się głównie na portrecie, sam malarz twierdzi, że twarz człowieka jest jak mikrokosmos, można nią komentować czas, historię, życie czy śmierć. To, co decyduje o stylu tajwańskiego malarza, to aplikowane do portretów elementy, które zaburzają realistyczny sztafaż jego malarstwa. 

Lo Chan Peng, Untitled, oil on canvas, źródło: www.lochanpeng.com

Poprzez ukazanie fragmentu zadrapanej skóry, zerwanego naskórka, dodania prześwitujących żył czy przebarwień na twarzy, portret odbierany jest wtedy poprzez silne i unikalne doświadczenie wizualne. Niektórzy z krytyków dostrzegają w malarstwie tajwańskiego artysty doskonałe połączenie warsztatu realistycznego z abstrakcyjną koncepcją. Malarz, mimo młodego wieku, ma wyjątkowo bogate dossier artystyczne. Swoje obrazy łączy w cykle tematyczne. I tak, najbardziej znanym jego cyklem jest „Pokolenie Truskawek”. Obrazy z tej serii maja być wizualnym komentarzem i krytycznym spojrzeniem na współczesną ideę kosmopolityzmu. Artysta dostrzega wśród współczesnej młodzieży całkowity zanik regionalizmów, porzucenia tradycyjnej kultury, w zasadzie nastolatek z Nowego Jorku, Tokio, czy Warszawy wygląda dziś w podobny sposób, słucha tej samej muzyki, czyta podobną literaturę, ogląda te same filmy, tak, jakby chciał pozbyć się tego, co go wyróżnia przez pryzmat własnej kultury. 

Lo Chan Peng, Untitled, oil on canvas, źródło: www.lochanpeng.com

Artysta tak o tym mówi: „Ponieważ nie udało nam się zachować własnej kulturowej wyjątkowości, to nasze pokolenie chciałoby ustanowić własną tożsamość, a to, co w tej nowej tożsamości jest wyjątkowe, to fakt, że nie ma w niej nic wyróżniającego i wyjątkowego. Niestety”. Dlatego też w kolejnym cyklu pod tytułem „Popielate twarze” tajwański artysta wizualnie bada, co kryje się pod powierzchnią twarzy, stara się szukać jakiegoś wymiaru duchowego, czegoś tajemniczego, czegoś, czego nie da się ująć w słowa, można to tylko pokazać. Maluje twarze przypisane do konkretnych regionów, nie omija w swych badaniach również Polski, jeden z jego portretów zatytułowany „Modlitwa dziewicy” ukazuje uduchowioną polską dziewczynę. 

Lo Chan Peng, Untitled, oil on canvas, źródło: www.lochanpeng.com


W każdym portrecie stara się zaaplikować jakiś element, który burzy urodę, doskonałość, perfekcję. Bo w tej złożoności świata nie możemy, wedle niego, zapominać o tym, że cały nasz świat składa się z przeciwstawnych elementów, takich jak chaos i porządek, wiara i zwątpienie, wyzwolenie i uwięzienie, piękno i brzydota. Lo Chan Peng nie ukrywa tego, że zawsze pracuje wokół tematów, które zajmują jego myśli i często pozwala im zalęgać się w głowie miesiącami, zanim spróbuje przenieść je na płótno. Obserwuje twarze, robi szkice, dopiero potem, gdy uzna projekt za ukończony w kwestii pomysłu, wtedy sięga po farby. Swe portrety utrzymuje zazwyczaj w chłodnej, niebiesko-szarej tonacji, a także często stosuje efekt wąskiej głębi ostrości, z tego też powodu, niektóre z jego portretów przywodzą na myśl kolodionowe odbitki na mokrej płycie z początków istnienia fotografii. A wszystko to utrzymane jest z fantastycznym, niemal renesansowym rysunkiem obiektów, co sprawia, że portrety jego autorstwa tworzą magiczny efekt wizualny, który natychmiast angażuje widza. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem w galerii jego obrazy miałem wrażenie, że są one jak jakiś magiczny portal służący do wydobycia ukrytych emocji, pasji i lęków. Długo stałem przed obrazami i wpatrywałem się w nie. I doszedłem do wniosku, że są one doskonałą ilustracją tej części świata, która przypomina nam o ulotności piękna, które jest jak mydlana bańka, która przez moment cieszy nasze oko feerią mieniących i skrzących się kolorów, w których odbija się cały świat, by potem, w mgnieniu oka rozpaść się na błyszczące krople i w ciszy zniknąć. Albo jak sukulent meksykański zakwitający tylko raz w życiu, by potem uschnąć. I taki świat ukazuje w swym malarstwie tajwański artysta. Czasem warto przystanąć i spojrzeć na świat również z tej niewygodnej perspektywy.

 

Lo Chan Peng, Modlitwa-DziewicyPolish, Oil . 91 x 116.5 cm, 2019, detail, źródło: www.lochanpeng.com


Zapraszam do wysłuchania podcastu poświęconego twórczości artysty:

I na koniec tradycyjna gorąca prośba. Jeżeli ktokolwiek z Was widzi sens moje pracy i chciałby, choćby symbolicznie, wesprzeć Kronikę Konika wystarczy, że założy konto na portalu Patronite: https://patronite.pl/kronikakonika.pl

tam może w sposób niezwykle prosty wesprzeć moją działalności. Ewentualna życzliwość zaczyna się od ceny przysłowiowej małej kawy, którą można „postawić” raz w miesiącu (5 złotych). Dla mnie to bardzo ważne. Bardzo dziękuję.

Dziękuję moim Patronom za wsparcie, bez nich nie byłoby możliwy cały projekt:

 

Magdalena Podborowska-Żabska

Weronika Wodiczko

Michał Kugacz

Renata Osiecka

Jan Macioszczyk

Wojciech Piotrowicz

Martyna Makosa

Aleksandra Podgórska

Małgorzata Kucharska

Lucas Komosinski

Sławomir Skiba

Alicja Wiśniewska

Anonimowy Patron/Patronka

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Skrzynia pełna skarbów. Kaplica Sansevero w Neapolu

Dzisiejszy odcinek będzie wyjątkowy, bo poświęcony nie konkretnemu artyście a miejscu. Swego czasu, kiedy pracowałem we Włoszech, zdarzało mi się bywać w Neapolu kilka razy w miesiącu. Nigdy jednak nie miałem na tyle czasu, by odwiedzić perłę miasta pod Wezuwiuszem, czyli kaplicę Sansevero, o której niejednokrotnie czytałem.  Antonio Corradini, Skromność, (detal), 1752, Kaplica Sansevero w Neapolu, źródło: https://www.museosansevero.it Po kilkunastu latach, gdy wróciłem na kilka dni do Neapolu obiecałem sobie, że mogę nie zjeść pizzy, nie spacerować po słynnej Spaccanapoli, ale tajemniczą  i osobliwą kaplicę musze odwiedzić. Tak też się stało. Kaplica schowana w ciemnym zaułku pomiędzy obdrapanymi budynkami, suszącym się praniem absolutnie z zewnątrz nie zdradza tego, jaki kryje brylant.  Giuseppe Sanmartino, Cristo velato, 1753, Kaplica Sansevero w Neapolu, źródło: https://www.museosansevero.it Położona przy Via Francesco de Sanctis pod numerem 19-tym, na północny zachód od kościoła S

Wojna światów według Jakuba Różalskiego.

     Będąc kiedyś w Wiśle zobaczyłem ulotkę Muzeum Magicznego Realizmu. Jako, że Muzeum było niedaleko mojego zakwaterowania, postanowiłem zobaczyć miejsce, które reklamowało się jako jedyne tego typu muzeum w Europie. W odnowionej willi polskiego naukowca Juliana Ochorowicza trafiłem na obrazy Jakuba Różalskiego, które opowiadały alternatywną wersję wojny polsko-bolszewickiej z 1920 roku.  Jakub Różalski,  1920 - Guest from the west, źródło: https://jrozalski.com/ Bardzo mi się podobały te obrazy, miały   mocno ilustracyjny charakter, może nieco komiksowy, ale w tym najlepszym wydaniu. Dla mnie obrazy spełniały wszystkie kryteria sztuki, która może się podobać: za każdym z obrazów stał fenomenalny pomysł, na dodatek w mistrzowski sposób udało się artyście wydobyć z wyobraźni fantazmaty i przenieść je w kompozycje. Te obrazy mnie zaskoczyły, bo widać w nich było wpływ malarstwa Młodej Polski, pejzaże jak z miniatur Stanisławskiego, nieco skrótowe, lecz doskonale oddające klimat wiejski

Polski Michał Anioł - Stanisław Szukalski

Stanisław Szukalski na schodach przed wejściem do Art Institute w Chicago, 1920, org. fot. archiwum R. Romanowicza, skan. M. Pastwa. Współczesne badania z zakresu psychologii wskazują jednoznacznie, że u niektórych osobników we wzgórzu mózgu występuje mniej receptorów dopaminy. Wzgórze mózgu odpowiada przede wszystkim za materiał zmysłowy, który trafia do naszej świadomości, zaś dopamina w odpowiedniej ilości działa jak skuteczny filtr, odsiewający między innymi te informacje, które są dla nas zbędne. Niedobór dopaminy powoduje, że do kory mózgowej wpada silny strumień chaotycznych i nieposegregowanych informacji. Dopamina działa na dodatek jak chłodnica dla naszego mózgu, gdy jej brakuje, mózg potrafi się wtedy „przegrzać” od nadmiaru bodźców. W efekcie tego, niektórzy osobnicy z niedoborem dopaminy potrafią wykształcić ponadprzeciętne zdolności, głównie związane z postrzeganiem przestrzennym, reszcie zaś pozostaje obłęd. Biografia Stanisława Szukalskiego zdaje się być wypadkową tych