Pomimo rozwoju neuronauk ciągle jeszcze nie wiemy skąd się biorą nasze sny. Jedyną wiedzą jaką dziś dysponujemy jest to, że za nasze sny odpowiada hipokamp, czyli miejsce w naszym mózgu, gdzie ulokowany jest nasz magazyn pamięci i emocje. O ile za dnia kontrolujemy i panujemy nad emocjami, tak nocą, buszują one w magazynie naszej pamięci i wyświetlają naszej świadomości obrazy, nad którymi w ogóle nie mamy kontroli. Czasem są to humorystyczne zestawienia, które wywołują rano nasz uśmiech, ale bywa i tak, że obrazy senne są źródłem lęku, bo wraca coś, o czym chcielibyśmy na przykład zapomnieć. Z takimi snami można sobie radzić na wiele sposobów, poprzez aktywność fizyczną, praktykowanie jogi lub medytacji, stosowanie czynności odprężających, czy nie oglądaniu i czytaniu przed snem przerażających treści, a nawet po używanie urządzeń emitujących tzw. biały szum. Ale można jeszcze oswoić koszmary senne przelewając je w sztukę. Tak niewątpliwie robił, nieco dziś zapomniany, István Sándorfi. Jego obrazy są dla mnie, jak utkane z fragmentów snów, są realne, ale i wysoce surrealistyczne, nie ma w nich żadnej prawidłowości, mimo zachowania wyjątkowo poprawnego warsztatu hiperrealistycznego.
István Sándorfi, Untitled, oil on canvas, źródło:
www.istvansandorfi.com |
István Sandorfi urodził się w Budapeszcie w 1948 roku. Jego ojciec był dyrektorem amerykańskiej firmy IBM, co w komunistycznych Węgrzech, nie wróżyło dobrze. W 1951 roku władze oskarżyły go o szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych. Trafia do więzienia z wyrokiem kary śmierci, który zamieniono na dożywocie, zaś całą rodzinę, wraz z młodym Istvánem zesłano do specjalnej odizolowanej reedukacyjnej wioski. Po latach artysta przyzna, że to właśnie przeżycie traumatycznych wydarzeń sprawiło, że został artystą.
István Sándorfi, Untitled, oil on canvas, źródło:
www.istvansandorfi.com |
Jego pierwsze rysunki pochodzą z zimy 1956 roku. Ledwie ośmioletni István wykonał swoje pierwsze rysunki i przedstawiały one rewolucjonistów roku '56, walczących z rosyjskimi czołgami i były tak dobrze wykonane, że matka ukryła je w obawie, że mogą zostać uznane za materiały propagandowe. Gdy przychodzi na Węgrzech odwilż i zawierucha roku 1956, na mocy amnestii zostaje zwolniony ojciec Istvána i wraz z cała rodziną ucieka z Węgier, najpierw do Niemiec i Austrii, a potem do Francji, gdzie się osiedlają.
István Sándorfi, Untitled, oil on canvas, źródło:
www.istvansandorfi.com |
István pamiętając opowieści ojca ze stalinowskiego więzienia, a także własne doświadczenia z pobytu w wiosce reedukacyjnej, gdzie próbowano mieszkańcom sformatować umysł wedle komunistycznego strychulca. I źle sobie radzi z emocjami. W wieku 12 lat nie robi nic innego, tylko rysuje. Jest na tyle dobry, że jego prace kupują nie tylko jego koledzy ze szkoły, ale i nauczyciele. Matka widząc ogromny talent syna zaczyna zbierać i skrupulatnie kolekcjonować jego prace. Ta forma terapii przez rysunek, mająca na celu pozbycie się złych wspomnień, przeradza się u niego w nawyk. István w wieku 12 lat próbuje swych sił sięgając po farby olejne.
István Sándorfi, Johanna sleeping, 1992, oil on canvas,
195 x 130 cm, źródło: www.istvansandorfi.com |
Nie rozstanie się z nimi już do końca życia. Sztuka staje się dla niego nadrzędną pasją, ze szkodą dla nauki szkolnej, którą nie jest zainteresowany. Przychodzą też pierwsze sukcesy. W wieku 17 lat, będąc jeszcze w szkole średniej, Sandorfi ma swoją pierwszą indywidualną wystawę w jednej z paryskich galerii. Porzuca wtedy całkowicie rysunek węglem i ołówkiem i poświęca się już wyłącznie malarstwu olejnemu. Jego ojciec, widząc w jaki sposób traktuje on malarstwo, namawia go, by jednak ukończył szkołę średnią i aplikował na Akademię Sztuk Pięknych.
István Sándorfi, L'Intrigue de Néa, 2006, Oil on Canvas. 195 × 97 cm, źródło: www.istvansandorfi.com |
Tam też, pomimo niemałych trudności, István uzyskuje dyplom. Ale nie ukrywa też tego, że akademia niewiele mu dała, i pomimo tego, że posiada dyplom ukończenia Akademii Sztuk Pięknych, do końca życia będzie utrzymywał, że w malarstwie jest samoukiem. Pracuje jak szalony, stopniowo osiąga niezależność finansową, przyjmując, oprócz okazjonalnej sprzedaży obrazów, zlecenia na portrety. Mając zaledwie 25 lat, w 1973 roku Sandorfi ma swoją pierwszą wystawę w prestiżowym Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Paryżu, wystawia też we Francji, w Niemczech, w Belgii i w Stanach Zjednoczonych. Niestety, nie może na Węgrzech.
István Sándorfi, Zsuzsi, oil on canvas, 2007, źródło: www.istvansandorfi.com |
W tym okresie maluje głównie serię wielkoformatowych autoportretów, które wedle krytyków świadczą o jego agresywnej osobowości, zaś fakt, że są to wyłącznie autoportrety jest, wedle nich, dowodem na jego narcystyczny charakter. Jednak tak nie jest, Sandorfi maluje autoportrety wyłącznie z tego powodu, że nie znosi osób trzecich podczas malowania ma być tylko on i sztuka. Przekonuje w wywiadach, że obecność modela go peszy, blokuje. Poprzez nieco teatralny i emocjonalny charakter jego autoportretów, prasa pisze o nim, że maluje jak rasowy zabójca. Nie wiadomo, czy pod wpływem tego rodzaju informacji, czy też w procesie rozwoju twórczego, Sandorfi od 1988 roku porzuca autoportrety o niepokojącym charakterze i zaczyna koncentrować się na technice hiperrealistycznej, którą doprowadza do niespotykanej perfekcji. Jego burzliwy charakter sprawia, że woli malować wyłącznie nocą, w dzień odsypia trudy nocnej pracy.
István Sándorfi, Le silence d'Adéle, oil on canvas, 2005, źródło: www.istvansandorfi.com |
Ten niecodzienny rytm dnia wyklucza go z życia towarzyskiego, ale nie z rodzinnego. István ma żonę i dwie córki Ange i Evę. Krytycy sztuki mają nie lada kłopot z zaklasyfikowaniem jego twórczości, bo Sandorfi maluje jak rasowy hiperrealista, ale wprowadza do obrazów elementy surrealizmu, nie wykańcza prac, bądź stosuje technikę, która polega na zlaniu się portretu z tłem. Tłem obrazów jest najczęściej neutralna ściana lub zwykła tektura, ale nawet najdrobniejsze pęknięcia w ścianie, czy zgniecenia na kartonie, są pieczołowicie oddane w obrazie. Wiele osób nadal uważa, że jego obrazy są narcystyczne a nawet masochistyczne.
István Sándorfi, Madleine, oil on canvas, 2005, źródło: www.istvansandorfi.com |
Postacie na portretach malarza są prowokacyjnie udrapowane, są w dziwnych pozach. Jednak błędem byłoby sądzić, że jego obrazy są odbiciem charakteru artysty. Bo obrazy są perwersyjne, gwałtowne, egocentryczne, mają charakter aspołeczny zaś artysta jest człowiekiem skromnym i łagodnym. Raczej unika mówienia o sobie, dlatego też niewiele wiemy o tym, przez co musiał przejść w młodości, a nieliczne szczegóły pochodzą od innych członków jego rodziny.
István Sándorfi, Habeas corpus, oil on canvas, 2002, źródło: www.istvansandorfi.com |
Ale też nie ukrywa tego, że przeżywa bolesne okresy swojego życia, w taki sposób, że daje upust swojemu gniewowi w malarstwie. Tak wspomina po latach swojego ojca jego córka Ange: „Ojciec mieszkał w innym mieszkaniu niż reszta rodziny i zawsze przestawał malować, gdy ktoś z nas wchodził do jego pracowni. Czasami nie widzieliśmy go przez kilka dni. Bywało i tak, że pracował zamknięty w swoim świecie przez 10 miesięcy, przez pozostałe dwa miesiące, moja matka Denise wysyłała nas z nim na wakacje daleko od domu”.
István Sándorfi, Kalfonarium, oil on canvas, 2001, źródło: www.istvansandorfi.com |
Pomimo ewidentnego sukcesu na
rynku sztuki artysta trzyma się jednak z boku, nie uczestniczy w życiu bohemy
artystycznej Paryża, nie przychodzi nawet na wystawy swoich prac. W 2006 roku
zorganizowana zostaje jego wielka wystawa w Budapeszcie, artysta symbolicznie
wraca do domu. Niestety rok później, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia,
przeżywszy zaledwie 59 lat, István Sándorfi umiera w paryskim szpitalu. Jego
prochy, zgodnie z ostatnią wolą, zostają przewiezione na Węgry.
István Sándorfi, Le palettes d'Oxymel, oil on canvas, 2000, źródło: www.istvansandorfi.com |
Trudno dziś jednoznacznie zaszufladkować Istvána Sándorfi jako artystę, jest on na wiele sposobów związany z hiperrealizmem, ale jest też surrealistą, który wprowadził do obrazu własne rozwiązania i pomysły. Na przykład na ukończonym i misternie wykonanym obrazie artysta zostawia ślady pędzla, domalowuje plamy, bądź nie wykańcza postaci, przez co obraz wygląda na nieskończony. W jego obrazach, namalowanych z drobiazgową starannością zawsze jest „coś nie tak”, pojawiają się jakieś zaskakujące szczegóły - a to, celowo zamazana dłoń, czy zamazana stopa, a to aplikowane są jakieś fragmenty w postaci piór, kabli czy przyborów kosmetycznych - naruszając tym samym perfekcyjnie realistyczny efekt dzieła, sprawia to niesamowite wrażenie, bo w pierwszym odruchu sądzimy, że kompozycja jest fotografią, dopiero po chwili widzimy, że postać ma nie do końca namalowaną rękę czy nogę, bądź brakuje jej części korpusu.
István Sándorfi, Scène d’intérieur - Le pardon, oil on canvas, 1987, źródło:
www.istvansandorfi.com |
Ilekroć patrzę na jego obrazy mam wrażenie, że są to kadry z jakiegoś niespokojnego snu, gdzie spuszczone ze smyczy emocje buszują po magazynach pamięci, wyciągając z nich przypadkowo wybrane osoby i rzeczy, zestawiając je w zadziwiające kompozycje. To tak, jakby nad tymi obrazami nie było żadnej kontroli, można je tylko namalować. I tak właśnie robił wielki István Sándorfi.
Zapraszam do wysłuchania 66 odcinka Kroniki Konika poświęconego twórczości artysty:
I na koniec gorąca prośba. Jeżeli ktokolwiek z Was widzi sens moje pracy i chciałby, choćby symbolicznie, wesprzeć Kronikę Konika wystarczy, że założy konto na portalu Patronite: https://patronite.pl/kronikakonika.pl
tam może w sposób niezwykle prosty przeznaczyć pewną kwotę na wsparcie mojej działalności. Ewentualna życzliwość zaczyna się od ceny przysłowiowej małej kawy, którą można „postawić” raz w miesiącu. Dla mnie to bardzo ważne. Bardzo dziękuję.
Dziękuję moim Patronom za wsparcie, bez nich nie byłoby możliwy cały projekt:
Magdalena Podborowska-Żabska
Weronika Wodiczko
Michał Kugacz
Anonimowy Patron/Patronka
Jan
Macioszczyk
Komentarze
Prześlij komentarz