O
tym, czy dzieło sztuki jest dobre czy złe, decyduje wiele czynników. W
potocznym odbiorze sztuki, a zwłaszcza malarstwa, nie zdajemy sobie sprawy z
mechanizmów, które powodują, że obraz nam się podoba, bądź nie. To, co porusza
struny naszej wrażliwości jest w dużej mierze kwestią tajemniczą i trudną do
wyjaśnienia. Najczęściej zastanawia mnie to w przypadku, gdy patrzę na kilka,
wydawało by się, bardzo prostych kresek, które składają się na piękny portret,
albo na kilka naprędce nałożonych barwnych plam, które w całej kompozycji dają
przepiękny obraz. Wydawałoby się, zwłaszcza w pejzażu, że warunkiem dobrego
obrazu jest wierność i skrupulatność w przeniesieniu tego, co widzi artysta, w
przestrzeń obrazu. Innymi słowy, potocznie zakładamy, że warunkiem dobrego
malarstwa, w tym przypadku, jest stworzenie wizualnego substytutu przedmiotu na
obrazie. A w wielu przypadkach, tak wcale nie jest. Do tego, by obraz był dobry
wystarczy czasem jakaś skrótowa forma, w której artysta doskonale wie, co
przedstawić a co pominąć. I to właśnie owa niekompletność jest dla mnie jedną z
największych tajemnic malarstwa. Jeżeli miałbym poszukać wśród grona malarzy
kogoś, kto intuicyjnie potrafił zachować ten doskonały balans w malarstwie, to
niewątpliwie wskazałbym na Jana Stanisławskiego. W jego miniaturowych obrazach,
często nie większych od pocztówki, kilka barwnych plam kładzionych szybkm
pociągnięciami pędzla jest przez mój aparat percepcyjny „nieświadomie uzupełniana”
o brakujące części w taki sposób, że całość kompozycji jawi się jako przepiękny
obraz, mimo jego skrótowości. Ale w tym skrócie, streszczeniu, kryje się właśnie
największy sekret twórczości Stanisławskiego.
|
Stanisławski, Cerkiew Michałowska w Kijowie,
olej na kartonie, Wysokość: 10,0 cm Szerokość: 20,0 cm |
Jan Stanisławski urodził się 24
czerwca 1860 w Olszanie na Ukrainie. Jego ojciec Antoni był cenionym
prawnikiem, ponadto kochał sztukę i był poliglotą. Mało kto dziś pamięta, że to
właśnie ojciec Jana Stanisławskiego tłumaczył na język polski „Boską Komedię”
Dantego. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że rodzinny dom uformował charakter
przyszłego artysty. Jaś, od młodych lat, zdradzał, co prawda, pewne zdolności
artystyczne, lecz po rozmowie z ojcem, zdecydował, że zajmie się tym, w czym
jest naprawdę dobry.
|
Jan
Stanisławski,Cerkiew sofijska w Kijowie, 1903, olej na kartonie, Wysokość: 12,3 cm Szerokość: 21,0 cm, Muzeum
Narodowe w Warszawie |
Po ukończeniu liceum w Kazaniu młody abiturient bez
najmniejszego problemu zdaje na studia matematyczne na Uniwersytecie
Warszawskim, chce zostać profesorem matematyki. Kończy je otrzymując srebrny
medal za wyjątkowo dobre wyniki. W zasadzie kwestią formalną pozostaje to, by
mógł pozostać jako adiuntk na uczelni. Stanisławski wyjeżdża do renomowanego Petersburskiego
Instytutu Technologicznego celem ustalenia tematyki doktoratu z matematyki.
Historycy, do dnia dzisiejszego nie są pewni, co takiego stało się w
Petersburgu, że uzdolniony matematyk porzuca karierę naukową i zamierza zostać,
ku zaskoczeniu całej rodziny Stanisławskich, artystą malarzem. Część biografów
wskazuje, że w Petersburgu postawny młodzieniec zakochuje się bez pamięci w
młodej Rosjance, zostaje jednak po kilku miesiącach porzucony. Zraniona dusza
Stanisławskiego szuka zatem ukojenia w sztuce, a nie w liczbach. Inni
biografowie, poszukują przyczyn volty Stanisławskiego w Ermitażu.
|
. Jan Stanisławski, Bodiaki pod słońce, 1903,
olej na kartonie, Wysokość: 40,5 cm Szerokość: 30,0 cm, Muzeum Narodowe w
Warszawie |
Gdy młody
matematyk zwiedza jedną z największych ekspozycji światowego malarstwa, nie może
już myśleć o niczym innym. To nie rzędy cyfr i wykresów widzi pod powiekami,
gdy zasypia, widzi raczej pędzel, paletę i kolory. Stanisławski wraca do
Warszawy z podjętą decyzją, w Warszawie zaś jest tylko jeden adres, gdzie można
się uczyć prawdziwej sztuki - Szkoła Wojciecha Gersona. Tam pilnie studiuje
rysunek pod bacznym okiem nauczyciela, gdy
jest gotowy Gerson wysyła go do Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie. Wtedy
też po raz pierwszy daje o sobie znać ognisty temperament Stanisławskiego, mówi
wprost swym nauczycielom, że jest rozczarowany niskim poziomem nauczania,
dlatego porzuca szkołę i w 1885 roku wyjeżdża do Paryża.
|
Jan Stanisławski, Krajobraz nadrzeczny, między
1879 a 1881, olej na płótnie, szerokość 33,5, wysokość 22,5, Muzeum Narodowe w
Warszawie |
Tam spotyka swojego
kolegę Józefa Chełmońskiego, którego zna jeszcze ze Szkoły Rysunkowej u Gersona.
Często się widują, lubią swoje towarzystwo, Chełmoński też utwierdza go w
przekonaniu, że dobrze zrobił porzucając karierę matematyka. Stanisławski pochodząc
z bogatego domu ma środki na podróże, odwiedza Włochy, Hiszpanię, Szwajcarię,
Prusy, Austrię i Ukrainę. Podczas podróży nie rozstaje się ze szkicownikiem. W
Paryżu udaje mu się sprzedać kilka miniatur olejnych, zostaje też zauważony
przez krytykę. I nagle w 1897 roku, niespodziewanie otrzymuje telegram od swego
dawnego kolegi, z którym podróżował po Ukrainie, od Juliana Fałata, któremu po
śmierci Matejki powierzono kierowanie krakowską Szkołą Sztuk Pięknych.
|
Jan Stanisławski, Wieczór, 1905, olej na
płótnie, Wysokość 54,5 cm szerokość 100,5, Muzeum Narodowe w Krakowie |
Fałat ma
wielkie ambicje, chce z krakowskiej szkoły uczynić Akademię Sztuk Pięknych z
prawdziwego zdarzenia. Stanisławski nie zastanawia się nawet, opuszcza Paryż i jedzie
do Grodu Kraka z wielkimi nadziejami. Początkowo sprowadzeni przez Fałata do
Szkoły Sztuk Pięknych artyści otwierają Kraków na wszelkiego rodzaju nowości,
którymi żyło Monachium, Paryż, Berlin czy Wiedeń. Ale niestety, Fałat zupełnie nie
nadaje się na Rektora nowej uczelni.
|
Jan Stanisławski, Woda w słońcu, 1902, olej na
płótnie, Wysokość 23,8 cm szerokość 32,5 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie |
Czytając wspomnienia profesorów Akademii z
tego okresu możemy wyczuć, że nieformalną rolę rektora przejmuje krewki Jan
Stanisławski, któremu powierzono w szkole kurs pejzażu. Charyzmatyczny i pewny siebie
nie kryje nawet swej nieformalnej roli przywódcy. Potężnie zbudowany matematyk
wskazuje wprost, że w Akademii istnieje ogromna dysproporcja między talentami
niektórych wykładowców, a poziomem intelektualnym i artystycznym studentów. Za
ten stan rzeczy wini Fałata, który samodzielnie, bez konsultacji z innymi,
podejmuje fatalne decyzje. Bo nowy Rektor uczelni, w duchu symbolicznego
zerwania i panowania Matejki w Krakowie, nakazał otworzyć szeroko drzwi Akademii
dla każdego chętnego do studiowania malarstwa. Stanisławski publicznie zwraca
uwagę, że wraz z tą fatalną decyzją poziom nauczania obniżył się znaczne ze
względu na przypadkowe osoby w Akademii, która szkoli pod rządami Fałata co
najwyżej: „pędzlarzy i rysowników, a nie prawdziwych artystów”.
|
Jan Stanisławski, Zimny dzień (Dom w słońcu),
1902, olej na desce, Wysokość 24 cm szerokość 33 cm, Muzeum Narodowe w
Warszawie |
Stanisławski
wyróżnia się w gronie profesorów Akademii wszechstronnością. Będąc dobrym
matematykiem ma ścisły umysł, ale jest też i artystą, ponadto posiada
wszechstronną wiedzę z historii sztuki wyniesioną jeszcze z rodzinnego domu.
Trudno też się dziwić, że w krakowskiej Akademii stoi za większością reform i
zmian. To dzięki jego namowom angaż do pracy w Akademii przyjmuje Mehoffer,
Wyspiański, Pankiewicz i Ruszcyc. Swą siłę przebicia Stanisławski zawdzięcza
cechom charakteru, których nie posiada Fałat. Stanisławski jest pewny siebie i
ekstrawagancki, potrafi być porywczy, gwałtowny, ale i sprawiedliwie krytyczny,
wymagający pełnego zaangażowania, nie tylko do swoich studentów, lecz również
do współwykładowców.
|
Jan Stanisławski, Step, 1900, olej na desce,
Wysokość 23,8 cm szerokość 32,4 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie |
Jego Kurs Pejzażu był początkowo przedmiotem
nieobowiązkowym, z czasem zmienił się w obowiązkowy, by potem przedmiot urósł
do rangi Katedry Pejzażu, nikt w Akademii nie mówi już inaczej na katedrę jak
„szkoła Stanisławskiego”. Po prostu, Katedra Pejzażu jest w Akademii najlepsza,
Stanisławski wprowadza coś, czego dotychczas w Akademii nie było, rusza malować
ze studentami w plener, najpierw w okolice Krakowa, potem do Zakopanego, a
nawet i na Ukrainę.
|
Jan Stanisławski, Wieczerza, 1890, olej na
kartonie, Wysokość 29,8 cm szerokość 34,5 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie |
Gdy profesor Stanisławski kończy popołudniami pracę na
Akademii zaprasza też studentów do swojego
domu w Krakowie przy ulicy Pańskiej 10, tam robią korekty do późnego
wieczora. Warto przy tej okazji zwrócić
uwagę na pewien kontekst edukacji artystycznej. Artyści, którym w tym okresie
powierzono edukację plastyczną, posiadali na macierzystej uczelni ogromną
swobodę, wolność i decyzyjność, co do kształcenia przyszłych adeptów sztuki.
Mimo tego, że narzekali na obowiązki administracyjne, to nie stanowiły one nigdy
przeszkody w zajmowaniu się własną twórczością.
|
Jan Stanisławski, Pejzaż wiejski, 1900, olej na
kartonie, Wysokość 22,0 cm szerokość 32,0 cm, Muzeum Narodowe w Szczecinie |
Współcześnie, w nowoczesnej
uczelni, Stanisławski będąc szefem Katedry lub Zakładu, musiałby dbać o to, czy
jego asystenci, na przykład Wyspiański, wypełnili graf macierzy pokryć
obszarowych w prowadzonych przez siebie zajęciach, sprawdzać i opiniować
formularze, w których musiałby uzasadnić podział na schemat umiejętności,
wiedzy i kompetencji społecznych studentów, doglądać, czy jego student
Witkiewicz czy Hoffman efektywnie korzysta z godzin kontaktowych z prowadzącym
i wypełnia czas wynikający ze skali punktacji ECTS, pracując samodzielnie w
domu. Ponadto musiałby wpisać w obszar edukacyjny każdy wyjazd w plener,
uzasadnić go, zadbać o ubezpieczenia studentów. Na uprawianie sztuki nie
zostałoby wykładowcom już czasu.
|
. Jan Stanisławski, Sad, 1899, olej na desce, 21
x 32,5 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie |
Model Akademii z czasów Stanisławskiego,
jakkolwiek może się nam wydawać archaiczny i konserwatywny, dawał ogromną
swobodę pedagogiczną i wolność twórczą. Dlatego też Stanisławski pracuje
jak szalony. A nie jest mu łatwo, bo jest otyły, jego tusza staje się wręcz
legendarna. Gdy jedzie na plener do Zakopanego i chce, by góral podwiózł go furmanką
do Kuźnic, ten patrząc na profesora Stanisławskiego odpowiada z powątpiewaniem:
„Czy ja was, panie, aby na jeden raz całego zabiorę? Na raty trza będzie jechać...”
|
Jan Stanisławski, Gdzieś na Ukrainie, 1900, płótno
na tekturze, 21,5 x 32 cm, kolekcja prywatna |
Sam Stanisławski, mając dystans do swej otyłości, mówi o sobie: ja jestem słoń,
co trąbą podnosi pomarańcze. Z jego tuszą osobliwie kontrastują jego obrazy,
niewielkich formatów, niemal pocztówkowych. Jego przyjaciel Tadeusz
Boy-Żeleński tak to tłumaczy: „Jego tusza jest przyczyną maleńkości obrazów:
przy większym obrazie zanadto go męczy konieczny ruch ciągłego zbliżania się i
oddalania. Sapie przy tym, złości się...”
|
Jan Stanisławski, Dziki bez, 1885, olej na
płótnie, 24 x 32 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie |
Jednak Stanisławski jest
niezmordowany, z jego Pracowni Pejzażu wychodzi ponad sześćdziesięciu uczniów,
wśród nich jest Alfons Karpiński, Tadeusz Makowski, czy Stanisław Ignacy
Witkiewicz. Stanisławski udziela się również poza uczelnią, organizuje pod
egidą stowarzyszenia „Sztuka” wystawy. I tak, po raz pierwszy w Krakowie
zaprezentowano wystawę malarzy polskich a nie malarza polskiego, jak to bywało
dotychczas.
|
Jan Stanisławski, Chaty w śniegu, 1890,
Szkicownik, ołówek, akwarela, papier, 11 x 19,5 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie |
Jest rozpoznawalny w całym Krakowie, dobrą charakterystykę
Stanisławskiego daje jego przyjaciel Tadeusz Żuk-Skarszewski: „(...) Stanisławski
to człowiek to mądry i bystry, zrównoważony umysłowo, duchowo potężny, a
uczuciowo wrażliwy, gorący, wybuchający i porywczy, mający namiętne umiłowania
i wstręty bezwzględne, cieleśnie olbrzym barczysty i brzuchaty, zwalisty i
ciężki, ale równocześnie krzepki, rześki i żwawy, z pozorami
zawadiacko-rubasznego szlachcica z XVIII wieku”.
|
Jan Stanisławski, W ogrodzie, 1898, olej na
płótnie, 70 x 40,2 cm, kolekcja prywatna |
Zaś jego przyjaciel Leon
Wyczółkowski uzupełnia charakterystykę w swoim skrótowym stylu: „(...)
Stanisławski jak fryzjer, on strzyże naturę w powietrzu z finezją i złośliwie”.
W tyglu pracy, Stanisławski potrafi też wykroić kawałek prywatności, żeni się w
wieku 39 lat. Ale nie słucha swej młodej żony Janiny i bagatelizuje swoją
tuszę. Na zajęcie się zdrowiem nie ma czasu. Kara przychodzi osiem lat po
ślubie. Mroźnego poranka 1907 roku Stanisławski umiera. Ma zaledwie 47 lat. Powodem
śmierci jest zaawansowana cukrzyca, niewydolność nerek i choroba serca.
|
Jan Stanisławski, Malwy w słońcu, 1900, olej na tekturze,
21,5 x 28 cm, kolekcja prywatna |
Kraków
jest wstrząśnięty nagłym odejściem ulubionego profesora, podobnie jak przed
dziesięciu laty po śmierci Matejki. Uczniowie Stanisławskiego w żałobie urządzają
w krakowskim Pałacu Sztuki wystawę ponad 150 prac mistrza, zaś Wyspiański uwiecznia
swego mentora we fragmencie „Wesela” pisząc: „ (...) ja wolę gaik spokojny, sad
cichy, woniami upojny: żeby mi się kwieciły jabłonie, żebym miał kąt z bożej
łaski, maleńki jak te obrazki, co maluje Stanisławski”.
|
Jan
Stanisławski, Park w Zakopanem, 1900, olej na tekturze, 22 x 16,2 cm, Muzeum
Narodowe we Wrocławiu |
I to w tych, jak pisał Wyspiański,
maleńkich obrazkach Stanisławskiego jest skryta jakaś wibrująca tajemnica. Nie
potrafię do dziś odpowiedzieć na pytanie, co sprawia, że tak mi się podobają.
Może przez to, że artysta skrupulatnie, jak przystało na matematyka, skupiał
się na roślinach, obłokach, pogodzie, czyli na naturze.
|
Jan Stanisławski, Słońce (Pejzaż z wiatrakiem),
1905, olej na desce, 11,8 x 20,8 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie |
A może to, że tak
brawurowo i niemal zuchwale posługiwał się w malarstwie szeroką kładzionymi
barwami. W kilku, wydawałoby się, pośpiesznie nałożonych pędzlem kolorach
potrafił precyzyjnie wyczarować i oddać wibrację powietrza w południe, kilkoma uderzeniami
pędzla potrafił stworzyć nastrój melancholii i tęsknoty. Na jego portrety
ukraińskich cerkwi oddanych w blasku pozłacanych, cebulastych kopuł mogę
patrzeć godzinami. Za każdym razem odkrywam coś nowego.
|
Jan Stanisławski, Słońce (Pejzaż z wiatrakiem),
1905, olej na desce, 11,8 x 20,8 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie |
Stanisławski, jak nikt
inny, potrafił też przekonać mnie do tego, że obraz, by był dobry, wcale nie
musi być dużych rozmiarów. W miniaturze, stosując ubogie środki, można oddać całą
potęgę sztuki. Pamiętam dokładnie, ten moment wielkiego zdziwienia, gdy
pierwszy raz stanąłem w krakowskim Muzeum Narodowym przed moim ulubionym
obrazem Stanisławskiego „Ule na Ukrainie”.
|
Jan Stanisławski, Ule na Ukrainie, 1895, olej na
płótnie, 19 x 29 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie |
Nie mogłem uwierzyć, w to, co
widziałem. Znałem obraz bardzo dobrze, ale przede mną wisiała jakaś miniatura,
ten dobrze mi znany obraz w oryginale okazał się być obrazem o wymiarach 19 na
29 centymetrów. Ale za to, jak w szkatułce, mieścił w sobie ogromne skarby. Od
tego czasu, szukam, i nie potrafię odnaleźć odpowiedzi na pytanie, co powoduje,
że te miniaturowe obrazki, tak mi się podobają. Ale chyba nie trzeba za wszelką
cenę szukać odpowiedzi, bo w dobrej sztuce, zawsze jest skryty jakiś sekret.
Może trzeba było być matematykiem, by malować tak syntetycznie jak Stanisławski.
Zapraszam
do wysłuchania podcastu poświęconego
twórczości Jana Stansławskiego:
Komentarze
Prześlij komentarz