Mało kto dziś o nim pamięta, jeżeli
pojawiają się o australijskim artyście jakiekolwiek wzmianki, to najwyżej w kontekście biografii wielkiego Edwarda
Hoppera, bo Lewis był jego nauczycielem i przyjacielem. Niestety kapryśna
historia wybrała i zapisała w potocznej pamięci nazwisko Hoppera, ugruntowawszy
je na stałe w świadomości i pamięci Ameryki, zaś Lewis, zupełnie
niezrozumiałych powodów popadł w zapomnienie. Zanim w latach pięćdziesiątych
hollywoodzkie kino wprowadziło termin „film noir” jako pojęcie określające
mroczną estetykę dramatu kryminalnego, w którym akcja filmu rozgrywa się w
wielkim mieście nocą, mało kto pamiętał, że sztukę o podobnej estetyce uprawiał
już Martin Lewis, genialny grafik, który obrazował mroczną stronę miejską,
pełną cieni i tajemniczych postaci. Tak, jakby potrafił przewidzieć nadchodzące
fascynacje estetyczne w kinie.
 |
Martin Lewis, Relics
(Speakeasy Corner), 1928, drypoint, Courtesy Bruce Museum, Greenwich,
Connecticut Collection of Dr Dorrance, źródło: www.messynessychic.com, Image:
Paul Mutino |
Patrząc na biografie Martina Lewisa
mam wrażenie, że przypomina ona bohaterów z powieści Jacka Londona,
awanturników, poszukiwaczy przygód, niespokojnych duchów, włóczęgów. Marin
Lewis urodził się w 1881 roku na krańcu świata, w małej miejscowości
Castlemaine, w stanie Wiktoria na Antypodach. Jak sam wspomina, spędził młodość
w awanturniczym środowisku poszukiwaczy złota i marzył o tym, by wyrwać się ze
środowiska ludzi opętanych wizją nagłego wzbogacenia się. Jego ojciec Evan
Lewis mimo tego, że zarabiał w odlewni stali nieźle, musiał z pensji utrzymać
dziesięcioosobową rodzinę, żonę i siedmioro dzieci. Nie dziwi zatem fakt, że w
tak licznej rodzinie również dzieci musiały pracować. Martin od najmłodszych
lat przejawiał zdolności do rysowania i spędzał sporo czasu szkicując. Zwłaszcza jego starszy brat Pembroke, ale i
pozostała część rodziny, nie uważali, że rysowanie to jakakolwiek praca.
Uważali, że Martin jest leniwy i ciągle rysuje tylko dlatego, by nie pracować.
 |
Martin Lewis, Break
in the Thunderstorm, 1930, drypoint, Smithsonian American Art Museum, Bequest
of Frank McClure, www.messynessychic.com |
Dlatego też, w wieku 15 lat, kiedy Martin kończy ósmą klasę opuszcza rodzinę i
wyrusza w wielką podróż, najpierw podróżuje po interiorze, podejmując się
dorywczych prac: jako opiekun bydła, pomocnik kowala, drwal, górnik, marynarz,
czy w charakterze gońca. W poszukiwaniu zarobku dociera do Nowej Zelandii, tam
po raz pierwszy spotyka się ze światem sztuki, który działa na niego, jak
uderzenie młotkiem w głowę. Nie potrafi o niczym innym marzyć, jak tylko o tym,
by zostać artystą malarzem. Wraca do Australii, gdzie w Sydney w latach
1898-1900 pobiera prywatne lekcje rysunku. Próbuje szkicować pejzaże,
plażowiczów, robi portrety swoich kolegów. Udaje mu się nawet sprzedać dwie
ilustracje lokalnej prasie. Pozostając w silnym przekonaniu, że sztuka jest dla
niego jedyną życiową drogą patrzy zachłannym okiem w stronę Nowego Świata.
 |
Martin Lewis, Quarter
of Nine–Saturday’s children, 1929, etching, Smithsonian American Art Museum, Gift
of Page Cross, www.messynessychic.com |
Oszczędziwszy pieniądze wyrusza w podróż do
Stanów Zjednoczonych, wiedziony hasłem reklamowym, że jest to kraj największych
szans i możliwości. Przybywając do Stanów Zjednoczonych w 1900 roku, 19-letni
imigrant z Castlemaine ma wielkie ambicje. Dociera do San Francisco w dobrym
momencie, sztab prezydencki Williama McKinleya rozpoczyna właśnie kampanię
reklamową i poszukuje grafików. Martin Lewis zatrudnia się, maluje dekoracje i
reklamy na potrzeby kampanii reelekcyjnej urzędującego prezydenta, lecz gdy ten
zwycięża, kończy się też praca grafika, dlatego też Martin rusza do Chicago, a
potem do wymarzonej metropolii, do Nowego Yorku. Miasto jest dla niego
spełnieniem marzeń, jest jak zastrzyk energii, staje się jego muzą. Lewis bez
problemu znajduje pracę w jednej z agencji reklamowych, zarabia na tyle, że
może sobie pozwolić na podróż do Europy. W Anglii poznaje pianistką Estę Verez,
para zakochuje się i wspólnie wraca do Nowego Jorku.
 |
Martin Lewis, Little Penthouse, 1931, drypoint, Courtesy
Bruce Museum, Greenwich, Connecticut Collection of Dr Dorrance T Kelly,
www.messynessychic.com, Image: Paul
Mutino |
Ale Martin z Europy
przywozi jeszcze jedną miłość, zakochuje się w technikach drukarskich, w
zwłaszcza w akwaforcie. W Nowym Jorku próbuje stawiać pierwsze kroki w
grawerunku, od razu czuje, że ta technika, mimo, że jest wyjątkowo wymagająca,
jest wręcz stworzona wprost dla niego. Pracuje cierpliwie zdobywając tajniki
tej dawnej sztuki. W krótkim czasie staje się mistrzem akwaforty płytowej,
stosuje starannie zarysowane linie, by uzyskać niebywałe efekty światła i
cienia, złudzenie ruchu, czy efekt wiatru i deszczu. Jego prace w technice
suchej igły są wręcz perfekcyjne. Po krótkim czasie jest na tyle wprawnym
grawerem, że udziela lekcji innym artystom plastykom. Wśród nich jest Edward
Hopper, który sam przyznał po latach, że praktykę u Lewisa uznał za inspirację dla
swojego późniejszego malarstwa olejnego, które ugruntowało jego indywidualny
styl.
 |
Martin Lewis, Tree,
Manhattan, 1930, drypoint, 32.4 x 24.8 cm, Smithsonian American Art Museum, Gift
of Chicago Society of Etchers, źródło: https://americanart.si.edu/artwork/tree-manhattan-14682 |
Martin Lewis jest coraz popularniejszy w Nowym Jorku, zwłaszcza jego
tajemnicze nokturny przedstawiające miejskie sceny z dzielnic przemysłowych,
pełnych mgieł, świateł, wizerunków wieżowców i manufaktur robią ogromne
wrażenie na publice. Jego akwaforty są sprzedawane za kolosalne kwoty, może też
dlatego, że sam Lewis dba o to, by każda odbitka była limitowana i przez niego
podpisana. Wydawałoby się, że droga do sławy została osiągnięta i nic więcej
australijskiemu imigrantowi nie potrzeba. Wtedy to, jak to zwykle bywa,
przychodzi cios, w 1920 roku opuszcza go ukochana Esta Verez. Martin ze
złamanym sercem wyjeżdża do Japonii. Chce tam zgłębiać techniki drzeworytu. W
Tokio rysuje jak szalony, ma na tyle oszczędności, że nie musi pracować
zawodowo, może tylko uczyć się sztuki. Jednak oszczędności wystarcza mu na
szesnaście miesięcy, potem musi wracać do Nowego Jorku.
 |
Martin Lewis, The Old
Timer Battleship, 1916, Etching, 250x325 mm, źródło: https://catalogue.swanngalleries.com/Lots/auction-lot/MARTIN-LEWIS-The-Old-Timer-Battleship?saleno=2532&lotNo=159&refNo=761704 |
Po powrocie w 1924 roku
ponownie zaczyna robić odbitki, czerpie pomysły ze swych rysunków z podróży po
Japonii. Niewątpliwie jego pobyt w Japonii udoskonalił już i tak dobry warsztat
pracy artysty, ale nadał tez pracom Lewisa głębszego ekspresjonizmu. Trudno się
też dziwić, że kolejne lata przynoszą Lewisowi niebywały sukces, w 1929 roku ma
swoją pierwszą wystawę indywidualną. Jego portrety scen nowojorskiego życia,
przechodniów i kupców, ulicznych spacerowiczów, dzieci i robotników ukazanych w
zacienionych zaułkach, czy zatłoczonych skrzyżowaniach są wyryte z wielką
precyzją i charakterem, sprzedają się zatem na pniu. Na wystawie w Kennedy
Galleries, na której zaprezentował swoje akwaforty sprzedaje niektóre z nich za
astronomiczną kwotę, jak na tamte czasy, za 100 dolarów.
 |
Martin Lewis, Which
Way, 1932, aquatint printed in black ink on wove paper, 1932, (26 × 40 cm), The
Elisha Whittelsey Collection, The Elisha Whittelsey Fund, 1967, źródło:
https://www.mutualart.com |
Większość odbitek
sprzedawanych jest powyżej 30 dolarów za sztukę. Jako zamożny i znany artysta nie może opędzić
się od kobiet, z jedną z nich z Lucilą Deming bierze ślub w 1924 roku. Rok
później przychodzi na świat jego jedyne dziecko Martin junior. Lewis przez dwa
kolejne lata (1930 i 1931) otrzymuje prestiżową nagrodę Charlesa M. Lea, co
jeszcze bardziej ugruntowuje jego pozycję wpływowego artysty amerykańskiego. I
znów, kiedy wydawałoby się, że upragniona sława przynosi upragniony spokój
twórczy, przychodzi wielki krach roku 1929. Społeczeństwo Stanów Zjednoczonych
pogrążone w chaosie i strachu Wielkiego Kryzysu nie myśli o sztuce. Z powodu
braku zainteresowania jego pracami Lewis przenosi się do Connecticut, gdzie
dalej pracuje, tematami jego grafik są sceny wiejskie przedstawiające farmy,
wiejskie drogi i idylliczne scenerie wiejskie.
 |
Martin Lewis,
Ha'nted, 1932, drypoint and sandpaper ground on wove paper, 335x230 mm, źródło:
https://catalogue.swanngalleries.com/Lots/auction-lot/MARTIN-LEWIS-Hanted?saleno=2522&lotNo=285&refNo=765520 |
Gdy opadł kurz po zawirowaniach
związanych z Wielkim Kryzysem Lewis wraca do Nowego Jorku, gdzie wraz z
kolegami Arminem Landeckiem i Georgem Millerem, zakłada Szkołę dla Drukarzy.
Wiele się zmieniło, Lewis nie potrafi wrócić w koleiny poprzedniej sławy, źle
zostają też przyjęte jego prace ze scenami z Connecticut, nigdy już nie udaje
mu się odzyskać sukcesu z lat 20. Na dodatek doznaje upokorzenia ze strony
swego przyjaciela Edwarda Hoppera, który jest u szczytu sławy. Hopper, kiedy w
blasku fleszy przygotowuje się do indywidualnej wystawy w Pittsburghu,
protestuje, że prace Lewisa miały jakikolwiek wpływ na jego twórczość, nie
zgadza się też, że studiował „pod Lewisem”, jak sugerował esej biograficzny w
katalogu na wystawie.
 |
Martin Lewis, Sun Bath, Lithograph, 1935, 257x340 mm; źródło: https://catalogue.swanngalleries.com/Lots/auction-lot/MARTIN-LEWIS-Sun-Bath?saleno=2485&lotNo=236&refNo=750516 |
Hopper przyznaje: „Lewis jest moim starym przyjacielem, kiedy
ja zdecydowałem się na akwafortę, on miał już za sobą parę prób i tylko
udzielił mi kilku wskazówek, dotyczących zresztą czysto mechanicznych procesów
dotyczących trawienia płyt czy technik druku”. Rozgoryczony i upokorzony Martin
Lewis w 1944 roku podejmuje pracę nauczyciela w Art Student League, jednak zły
stan zdrowia zmusza go do przejścia na emeryturę w 1952 roku. Lewis umiera w
zapomnieniu 22 lutego 1962 roku, w wieku 81 lat.
 |
Martin Lewis, Down to
the Sea at Night, drypoint, 1929. 204x327
mm; źródło:
https://catalogue.swanngalleries.com/Lots/auction-lot/MARTIN-LEWIS-Down-to-the-Sea-at-Night?saleno=2485&lotNo=237&refNo=750524 |
Pomimo tego, że artysta
nazywany był luminarzem wśród amerykańskich akwaforcistów, pomimo tego, że
londyńskie wydawnictwo Studio Ltd. publikując 33 tomową serię historii sztuki
postawiło artystę obok takich postaci jak: Whistler, Goya, czy nawet Rembrandt,
pomimo tego, że artysta był uważany za najbardziej psychologicznego
interpretatora amerykańskiego życia, z każdą dekadą pamięć o nim pokrywa kurz
zapomnienia. Tak jakby nie pamiętano już, że Lewis był jednym z pierwszych
grafików, którzy wyprzedali wszystkie swoje prace podczas wystawy, a wiele z
jego akwafort osiągało rekordy aukcyjne.
 |
Martin Lewis, Snow on
the El, drypoint on warm, cream wove paper, 1931. 355x230 mm; źródło:
https://catalogue.swanngalleries.com/Lots/auction-lot/MARTIN-LEWIS-Snow-on-the-El?saleno=2460&lotNo=313&refNo=739073 |
Co takiego się stało, że w niespełna
dekadę Wielki Martin Lewis poszedł w zapomnienie? Powodów marginalizacji może
być kilka. Najbardziej trywialny jest taki, że Amerykanie zdali sobie sprawę,
że Australijczyk, potomek zesłańców, został wyrazicielem najskrytszych emocji
Ameryki. Drugi powód jest bardziej trywialny, Wielki Kryzys odebrał popyt na
jego rzemiosło, w tym czasie niepewności nie koncentrowano się na sztuce, a
raczej na bieżących sprawach dnia codziennego. Gdy przyszło ponowne
zainteresowanie Amerykanie nie chcieli patrzeć na biało-czarny świat rycin,
szukali czegoś bardziej radosnego i optymistycznego. Lewis zaproponował co
prawda idylliczne grafiki wiejskie, ale nie tego oczekiwano od artysty, chciano
na nowo oglądać obrazy wielkomiejskie, długie cienie tańczące na chodnikach,
niezwykłego studium kontrastu światła i cienia w sceneriach Nowego Yorku. Być
może w kolorze. Niezależnie od przyczyny klęski, jego prace należą do
najlepszych wśród dwudziestowiecznych amerykańskich akwaforcistów.
 |
Martin Lewis, Two A.
M, drypoint and sand ground, 1932. 227x377
mm; źródło:
https://catalogue.swanngalleries.com/Lots/auction-lot/MARTIN-LEWIS-Two-A-M?saleno=2392&lotNo=228&refNo=708625 |
Jedno jest
też pewne, nikt w historii sztuki nie potrafił z taką subtelnością operować światłem
i cieniem w grafice. Poprzez drobną sieć kropek, linii i plamek wydrapanych z
ogromną starannością na płycie Martin Lewis stworzył niesamowitą iluzję
trójwymiarowości, światła prześwitującego przez przezroczyste ubrania, potrafił
oddać nastrojowy klimat wieżowców w stylu art deco, górujących nocą nad
pobliskimi kamienicami.
 |
Martin Lewis,Under
the Street Lamp, 1928 Gift of Mr. Robert M. Katzman and Mrs. Lisa Katzman in
honor of Sidney and Betty Katzman and their children, Ellen and Laura, from the
collection assembled by Patricia Lewis, źródło:
https://www.dia.org/art/collection/object/under-street-lamp-52434 |
Niezmiernie
się ucieszyłem śledząc amerykańskie aukcje sztuki, gdy dostrzegłem, że
zainteresowanie Lewisem wśród kolekcjonerów rośnie w ciągu ostatnich lat.
Jeszcze w 1990 roku jego prace często nie były sprzedawane na aukcjach, nawet
nie chciano ich kupić za ceny wywoławcze, nie było na nie chętnych. Ale w
ostatnich latach akwaforty Lewisa sprzedawane są na aukcjach w przedziale od 3
000 do 15 000 dolarów. Jedna z jego prac zatytułowana „Shadow Dance” z 1930
roku osiągnęła na aukcji Swan w Nowym Jorku we wrześniu 2010 roku kwotę 50 400,
ustanawiając tym samym rekordową cenę.
Bardzo mnie to ucieszyło, bo po wielu latach milczenia wokół sztuki
Lewisa, powraca należne mu miejsce w panteonie największych. Jego dbałości o
szczegóły, doskonałość techniczna, zgodnie z którą wszystkie szczegóły muszą
być uzyskane poprzez akwafortę bezpośrednio na płycie, a nie poprzez późniejsze
manipulacje i podmalunki, zasługuje na największe uznanie. Mam nadzieję, że też
i ta opowieść o Martinie Lewisie, wielkim zapomnianym wirtuozie akwaforty,
przyczyni się do ponownego zainteresowania jego sztuką. Bo nikt jak on nie
potrafił grać w sztuce między ciemnością a światłem, nikt nie potrafił
przewidzieć estetycznej mody na filmy typu noir, nikt jak on, nie potrafił
pokazać w sztuce tajemnic i piękna Nowego Yorku. Jego akwaforty uważam za jedne
z najpiękniejszych, które kiedykolwiek widziałem. Tutaj Martin Lewis gra pełnym
akordem.
Zapraszam do wysłuchania podcastu o twórczości Martina Lewisa:
Komentarze
Prześlij komentarz