Jeżeli niektórzy malarze nasi figury swoje wyrabiają tak elegancko, jak najporządniejsi cukiernicy najpiękniejsze cukrowe jaja wielkanocne, to już p. Chełmoński elegancją taką pochwalić się nie może. (...) Oto na przykład obraz p. Chełmońskiego pt. „Babie lato". Dziewczynina wiejska przewracając się po trawie, łapie pajęczynę. W dali łąka równa jak stół, taka właśnie jakich u nas najwięcej; na łące stado szkap, między stadem zaś i dziewczyną czarny wiejski pies z podniesionym do góry uchem. To niby wszystko i nie wszystko; pies bowiem jest już taki psi pies, że aż się chce na niego zagwizdać, a dziewczyna jest już taka rzetelna wiejska dziewczyna, że aż chce się ... powiedzieć: — Pilnowałabyś tam lepiej bydła, a nie szprynce stroiła, bo jak przyjdzie gospodarz, to cię tak tym sękatym batogiem wykropi, że aż wrzaśniesz! I to ma być malarstwo?
Bolesław Prus. „Kronika Tygodniowa”.
Józef Chełmoński, Babie lato, 1875. Olej na płótnie. 119,7 x 156,5 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie, źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
Szanowny Panie Chełmoński. Pan zabierze swój obraz „Wiejska karczma” z naszej galerii, bo wisi on przy drzwiach i każdy kto wchodzi do galerii uderza w niego klamką. Ponadto nikt nie jest zainteresowany kupnem pańskiego obrazu, nawet za cenę 100 reńskich.
Seweryn Böhm, Prezes Towarzystwa Sztuk Pięknych.
Józef Chełmoński, Kozacy przed karczmą, 1881. Olej na płótnie. 50 x 109 cm. Własność prywatna, źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl
„Wiejska
Karczma” pędzla pana Chełmońskiego to przykład smarowania a nie malowania. W
efekcie obraz pokryty jest skorupą nadgniłego realizmu, pan Chełmoński nie tyle
kładzie kolory na obraz, co raczej rzyga kolorami.
„Tygodnik Ilustrowany”
„My takich geniuszów jak Chełmoński nie protegujemy!”
Aleksander Lesser, wiceprezes
Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych
Józef Chełmoński, Odlot żurawi,1871. Olej na płótnie. 41,5 x 57,5 cm, własność prywatna , źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl
„Zalety u Chełmońskiego zbyt często przechodzą
w przesadę, w samowolę bez granic, w lekceważenie najprostszych wymagań piękna.
Każdemu dobrze znane są te jego wybryki rozkiełznanej fantazji artysty,
przejawiające się to w koniach, podobnych do jakichś potworów piekielnych, albo
w nieproporcjonalnych i brzydkich dziewczętach, rozłożonych nieestetycznie pod
ołowianym niebem, lub też stojących w błocie wśród łąki. Są to wszystko utwory,
świadczące (...) o wysokiej niedbałości i samowoli. Wystarczy spojrzeć na obraz
„Wieczór letni" należy on do owych kapryśnych wybryków, które tylko
wskutek lekceważenia sztuki, publiczności i krytyki, mogły opuścić ściany
pracowni i znaleźć pomieszczenie na wystawie publicznej... I jeszcze to
wulgarne „Babie lato”, malowidło to
blade, bezsilne, bezbarwne”
Henryk Struve
Józef Chełmoński, Jesień 1875. Olej na płótnie. 74 x 157 cm. Własność prywatna, źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
Trudno
dziś uwierzyć, że te głosy krytyki kierowane były pod adresem jednego z
największych malarzy w historii Polski. Co takiego się stało, że w okresie następnych
kilkudziesięciu lat, dostrzeżono ogromną wartość w tych samych obrazach, które
tak zawzięcie były krytykowane? Dlaczego uwagi o „rzyganiu kolorami” zmieniły
się w określenia „wybitny kolorysta”? By odpowiedzieć na to pytanie, warto
spojrzeć na biografię artysty, równie ciekawą jak jego malarstwo.
Józef Chełmoński, Noc
księżycowa 1877. Olej na płótnie. 76,5 x 145 cm. Własność prywatna, źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
Józef Chełmoński, Noc na Ukrainie, 1877. Olej na płótnie. 69 x 129 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie, źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
Chełmoński zapisuje się do jego
słynnej Klasy Rysunkowej. Tam przez kilka lat uczy się rysunku. To twarda
szkoła, coś na wzór średniowiecznego cechu rzemiosł. Dlatego też, gdy po kilku
latach młody Chełmoński decyduje się na studia malarskie w Monachium, nie ma
najmniejszych problemów ze zdaniem egzaminów, do zawodu malarza jest solidnie
przygotowany. W wyjeździe do Bawarii pomaga mu Maksymilian Gierymski. I tak, w
1871 roku razem ze Stanisławem Witkiewiczem wynajmują nędzną kwaterę w Monachium
i rozpoczynają studia na Akademii. Tutaj liczy się tylko nauka, nie patrzą na podłe
warunki życia. Po miesiącu Chełmońskiego w Akademii zna każdy student.
Józef Chełmoński, W
ogródku 1869. Olej na płótnie. 53,5 x 44,5 cm. Muzeum Sztuki, Łódź , źródło:
http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
Wzbudza
niemałe zainteresowanie, ale też i niechęć kolegów, choćby przez strój, który
na co dzień nosi. Na zajęcia zakłada zawsze czerwone rajtuzy konnicy
rosyjskiej, na plecy zaś, wytrząśniętą nie wiadomo skąd, ułańską kurtkę oraz
czapkę konduktorską Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej z okazałym bączkiem.
W tym przebraniu, rosły i atletycznie zbudowany, przypomina kogoś pomiędzy
właścicielem ziemskim z Podola a carskim urzędnikiem. Łazi po korytarzach
Akademii pijąc wprost z butelek ciemne, bawarskie piwo, zaś niemieckie
sprzątaczki uciekają przed nim, boją się go jak ognia, gdyż ten goni je w
czerwonych rajstopach i czapce kolejarskiej, próbując zabrać im brudne szmaty, są
mu potrzebne za rekwizyty do wiejskich strojów z Litwy. Jak twierdza świadkowie
Chełmoński trzymając się komicznie za czapkę z bączkiem, biega po korytarzach
Akademii za uciekającymi sprzątaczkami z wiadrami wrzeszcząc:
— Te bawarskie zarazy cenią ścierki jak atłasy! Halt!! Halt!! Meine liebe Dame!!! Halt!!
Józef Chełmoński, Polowanie na głuszca, 1890. Olej na płótnie. 92 x 72 cm. Muzeum Śląska Opolskiego w Opolu, źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl
Mijają
prawie dwa lata, Chełmoński tak wspomina ten czas: „Nie mogę znieść tego
niemieckiego miasta, tych niemieckich ulic i tego niemieckiego piwa! Nawet w
miejskich ogrodach nie mogę zaznać radości z obcowania z naturą – Niemcy plewią
każdy chwast, obcinają każdą zbędną gałąź!” Chełmoński, podobnie jak większość
jego kolegów zapada z czasem na chorobę, która zwie się nostalgią za ojczyzną.
Dlatego też, pomimo sukcesów na polu sztuki, porzuca stolicę Bawarii i przez Ukrainę wraca do Polski. Tam też, wraz z Adamem Chmielowskim, Stanisławem Witkiewiczem i Adamem Piotrowskim zakłada na poddaszu Hotelu Europejskiego w Warszawie słynną malarię, rodzaj komuny malarskiej. Tam też Chełmoński zaleca innym malarzom, by korzystali z jego wynalazku, tzw. duposkopu, czyli sprawdzenia poprawności wykreślonej perspektywy w obrazie poprzez odwrócenie się plecami do obrazu i wsadzenie głowy między kolana celem spojrzenia na obraz do góry nogami. Malarze koczujący na poddaszu hotelu, kierując się poczuciem własnego geniuszu i właściwego wyboru drogi artystycznej, nie baczyli na filisterskie komentarze płynące ze stron galerii i od krytyków artystycznych — po prostu malowali obrazy, nie bacząc na to, czy uzyskają one uznanie społeczne, nie dbali o to, czy przyniosą pieniądze na utrzymanie kolonii malarskiej. Ta postawa pokazuje, w jak ogromnym stopniu potrafili oni wypracować pole wolności twórczej. Pomimo że losy monachijczyków ułożyły się w późniejszym okresie różnie, to widać pewną cechę wspólną dla nich wszystkich — może z wyjątkiem Adama Chmielowskiego — a mianowicie to, że sztuka stanowiła główną oś ich aktywności, była dla nich paliwem życia, celem ostatecznym. Jednak doskonałe obrazy, jak choćby „Babie lato” nie znajdują uznania krytyki artystycznej, nie interesują też lokalnych nabywców. Zniechęcony Chełmoński wyjeżdża do Paryża. Tam w 1876 roku jego dwa obrazy „Roztopy” oraz „Przed wójtem” wzbudzają sensację. Zostają sprzedane za ogromną kwotę. Kontaktuje się z nim Adolphe Goupil, który ma największą galerię w Paryżu, podpisuje z Chełmońskim umowę o współpracy. Od tego czasu ceny za obrazy Chełmońskiego sięgają astronomicznych kwot, niektóre sprzedaje nawet za kwotę 40 tysięcy franków. Dla porównania warto przypomnieć, że Renoir czy Monet, w tym samym okresie, sprzedawali swe obrazy za kilkaset franków.
Józef Chełmoński, Burza, 1896. Olej na płótnie. 107 x 163 cm. Muzeum Narodowe w Krakowie, źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
Chełmoński dzięki
Goupilowi sprzedaje obrazy głównie do Stanów Zjednoczonych. W większości są to
sceny rodzajowe, wycieczki konne, jarmarki i polowania. Dla Amerykanów tego
rodzaju egzotyka po prostu się podoba. W
krótkim czasie artystę stać, by przy Avenue Bosquet wynająć całe piętro
kamienicy. Na co dzień nosi się wytwornie, ubrany w granatowe ubranie, luźną
marynarkę narzuconą na błękitną, jedwabną koszulę. Spodnie podwiązuje
niebieskim sznurem ze złoconymi chwastami, na wielkich stopach nosi żółte
obuwie, zapinane na wielkie mosiężne klamry. Do tego nosi czerwone rajtuzy
opinające łydki grube jak słoiki. Jest tak ceniony w Paryżu, że sam handlarz
Goupil przyprowadza do jego pracowni bogatych przemysłowców z Ameryki.
Józef Chełmoński, Czwórka, 1881, Muzeum Narodowe w Krakowie, źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
Jeden z
nich obiecuje, że kupi za dowolnie
wymienioną przez artystę cenę każdy jego obraz, pod warunkiem, że ten da mu
pisemny glejt, w którym napisze, że to jego najlepszy obraz. W ten sposób Chełmoński
sprzedaje kilka obrazów, tłumacząc się, że każdy następny jest po prostu najlepszy.
Artysta opływa w dostatki, nie pierze jedwabnych koszul, wyrzuca je po dniu
noszenia i rano zakłada nowe. Przed własną pracownią sadzi sprowadzone koleją z
Mazowsza brzozy, karze sobie uszyć na miarę trzy tuziny malarskich fartuchów z
miękkiego atłasu, wyciera w nie pędzle, zabrudzone fartuchy po prostu wyrzuca.
Stołuje się wyłącznie w restauracjach, niedzielą jeździ za miasto, by strzelać
z łuku, jeździ konno.
Józef Chełmoński, Bociany,
1900. Olej na płótnie. 150,7 x 198,3 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie, źródło:
http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
Wiosną 1878 roku wyrusza w podróż sentymentalną do
Warszawy, chce odnaleźć swą dawną sympatię Marię Szymanowską. Gdy ją spotyka
widzi, że ta z płochego dziewczęcia zamieniła się w dorodną dziewczynę, ma już 21
lat. Chełmoński prosi ją o rękę. Po różnego rodzaju perypetiach Maria zgadza
się zostać jego żoną, wyjeżdżają wspólnie do Paryża. Tam też 10 lipca 1879 roku
rodzi się ich pierwsze dziecko, córka Jadzia. Wkrótce na świat przychodzą
kolejne córki – Maria i Zofia, a także syn Józef. W sumie rodzina Chełmońskich
dorabia się siedmiorga dzieci.
Józef Chełmoński, Świt.
Królestwo ptaków, 1906. Olej na płótnie. 91.5 x 149 cm. Własność prywatna,
źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
Po 12 latach spędzonych w Paryżu, pod koniec
1887 roku Józef wraca z rodziną do ojczyzny. Wraca głównie dlatego, że
wprowadzono ogromne cła na sprzedaż obrazów poza Europę, z tego też powodu nabywcy
amerykańscy z dnia na dzień przestał kupować jego obrazy. Jak sam wspomina: „Wydatków było coraz
więcej, w przeciwieństwie do pieniędzy. W 1887 roku zdecydowaliśmy się, że
wracamy do Warszawy”. Wraz powrotem kończy się też łatwe życie rodziny
Chełmońskich. Mimo tego, że jest wreszcie w ojczyźnie, może malować urokliwy
krajobraz płaskich, mazowieckich pól i nie brakuje mu tematów malarskich, to
prywatnie dzieje się coraz gorzej. Najpierw umiera jego syn Józef, a potem
urodzeni kolejno w 1888 i 1889 roku Hania i Tadzio.
Józef Chełmoński, Powitanie słońca. Żurawie, 1910. Olej na płótnie. 105 x 176 cm. Muzeum Sztuki w Łodzi, źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
Psują się też relacje
między nim a żoną Marią. Ta obarcza malarza winą za śmierć dzieci i przypomina
mu niemal codziennie, że nie chciała wracać do Polski. Podobno w rodzinie
Chełmońskich dochodzi do rękoczynów. Chełmoński usuwa się w bok, znajduje swój
azyl, w cichej wsi koło Grodziska Mazowieckiego, pośród mazowieckich pól i
lasów we wsi Kuklówka kupuje modrzewiowy dworek, w którym urządza na poddaszu
wielką pracownię. W 1894 roku Józef i Maria definitywnie rozstają się.
Przyczyny rozstania tak wspomina Chełmoński: „W końcu 1890 roku ja i Maria
rozstaliśmy się. Zrobiła coś, czego niestety nigdy nie mogłem jej wybaczyć.
Była wtedy w ciąży z Wandą i miałem podejrzenia, że to nie jest moja córka”. Po
jakimś czasie opuszczają artystę pozostałe dzieci. Zostaje sam. Odsuwa się od
ludzi, w Kuklówce maluje doskonałe obrazy, jak choćby „Kuropatwy”, czy „Bociany”.
W ciszy, opuszczeniu spędza na wsi ostatnie 25 lat swojego życia. Niestety w
wyniku udaru mózgu doznaje paraliżu prawej ręki, nie może więcej malować. Życie
traci dla niego jedyny sens, mając zaledwie 64 lata umiera samotnie wiosną 1914
roku. Przed śmiercią docierają do niego głosy krytyczne dotyczące jego
twórczości. Bolesław Prus w „Kurierze Codziennym” zarzuca Chełmońskiemu brak
logiki w jego twórczości. Pisze: „Zapewne, Chełmoński miał zamiar przedstawić
koniec świata i chaos wszystkich rzeczy. Jeżeli jednak chodziło mu o niebo
takie, na jakie od paru tysięcy lat patrzą ludzie, wówczas należało mu pilnować
się astronomicznych porządków.”
Józef Chełmoński, Józef Chełmoński Noc gwiaździsta,1888 olej, płótno, 58 × 73 cm, Muzeum Narodowe w Krakowie, © depozyt, kolekcja prywatna , źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
Niestety, dopiero po śmierci artysty
zrozumiano, że w jego twórczości chodziło nie tyle o rekonstrukcję widzianego
świata, lecz oddanie nastroju, czyli rzeczy najtrudniejszej w sztuce. Ponadto
siła twórczości Chełmońskiego jest skryta w doskonałych próbach ukazania pojęć
ogólnych. By to zrozumieć warto posłuchać co na ten temat mówiła Pia Górska: „Jeden
z największych obrazów malowanych przez Chełmońskiego był obstalunek dla pana
Adama Krasińskiego. Ordynat nie narzucił mistrzowi określonego tematu, prosił
tylko, by dzieło wyobrażało Pracę. (…) Chełmoński zrobił w Kuklówce szkic do
obstalowanej pracy: złotawy ranek, w dali linijka wioski z tradycyjnym krzyżem,
na pierwszym planie chłop orze czarną ziemię postępując za parą pracujących,
wyprężonych w ciężkim wysiłku wołów. Malarz pojechał do majątku Górskich na
wiele dni, wybrał woły i modela, którego ubrał w długą koszulę, przepasał
pasem, po czym zabrał sztalugi i płótno i poszedł w pole malować”.
Józef Chełmoński, Orka,
1896. Olej na płótnie. 144 x 217 cm. Muzeum Narodowe w Poznaniu, źródło:
http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
Przy tej okazji
warto przywołać casus pamięci wizualnej Józefa Chełmońskiego. Była to zdolność wręcz fenomenalna, raz
dostrzeżony przez artystę przedmiot był przez niego zapamiętany niemal
detalicznie, powiedzielibyśmy dzisiaj, że artysta archiwizował to, co dostrzegł
po jednym zeskanowaniu i zapisaniu widoku na twardym dysku swej pamięci. W każdej
dowolnej chwili artysta potrafił „wywołać” z pamięci to, co zobaczył i umieścić
w obrazie. Jak wspomina Adam Chmielowski, Chełmoński był jedynym znanym mu
malarzem, który nie potrzebował wspomagać się szkicownikiem podczas malowania.
Inni malarze, wedle zaleceń szkoły gersonowskiej, gromadzili skrupulatnie
rysunki detali, fragmentów świata przyrody, postaci czy części anatomicznych.
Obserwowali naturę starając się zamknąć w szkicowniku podręczne archiwum
potrzebnych elementów do późniejszej kompozycji obrazów. Gdy inni szkicowali,
Chełmoński tylko patrzył i bacznie obserwował otaczający go świat, nie
potrzebował szkicownika. Potem, stojąc przy sztalugach w milczeniu, wydobywał z
zasobów swej pamięci dowolny detal bądź przedmiot, sięgał do pamięci jak do
kufra i wyciągał przedmiot po przedmiocie przenosząc go w obraz. Tak doskonale
uporządkowana pamięć wizualna wspomagała sam proces wyobrażeniowy, podręczne
archiwum zapełnione kliszami pamięci pełniło rolę podręcznego magazynu
rekwizytów, które dowolnie można zestawiać, zmieniać czy implementować w
fantazję, by je potem przenieść w akcie tworzenia na płótno.
Józef Chełmoński, Krzyż w zadymce, 1907, Muzeum Narodowe w Warszawie, źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
I na koniec jeszcze jedna kwestia nad którą się od dość długiego czasu zastanawiam. Chełmoński tworzył w Paryżu w momencie eksplozji popularności impresjonizmu, w zasadzie paryska bohema nie mówi o niczym innym, zdecydowana większość malarzy ulega wpływom modnego nurtu, publiczność wręcz uwielbia prace impresjonistów. Natomiast Chełmoński jest tym kompletnie nie zainteresowany, zarówno pod względem teoretycznym jak i w praktyce, w zasadzie całkowicie ignoruje impresjonizm, a tworzy w jego epicentrum, czyli w Paryżu drugiej połowy XIX wieku. Malarz pozostaje wierny wyłącznie sobie i swoim intuicjom, nie chodzi na wystawy, nie czyta, nie uczestniczy w dyskusjach na temat malarstwa. W swej postawie całkowitego oddania własnej wizji sztuki pozostaje wierny do końca. Przypomina w tej postawie Zdzisława Beksińskiego, którego nie interesowały nie tylko nowe nurty w malarstwie, ale i nawet malarstwo innych.
Józef Chełmoński, Wschód księżyca, 1888. Olej na płótnie. 55 x 83 cm. Własność prywatna, źródło: http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
Dlaczego nazwałem ten odcinek: Józef
Chełmoński - najlepszy optometrysta wśród malarzy? Bo dla mnie Chełmoński jest
jak optometrysta, zajmuje się głównie diagnozowaniem i korekcją wad wzroku, a
konkretniej wadami, które polegają na niedostrzeganiu tego, co być może jest pospolite
ale zarazem piękne. Jego obrazy korygują patrzenie. Ilekroć znajduję się o
zmierzchu nad stawem pełnym skrzeczących żab, czy patrzę na wschodzący księżyc
nad lasem, nie potrafię już inaczej na te zjawiska spojrzeć, jak tylko przez
pryzmat obrazów mistrza Chełmońskiego.
Józef Chełmoński, Koncert
żab, 1890. Olej na płótnie. 60,6 x 101,8 cm. Własność prywatna, źródło:
http://www.pinakoteka.zascianek.pl |
To on nauczył mnie dostrzegać pospolite
piękno, patrzeć tak, by nic nie uronić z piękna otaczającej nas rodzimej,
polskiej przyrody.
Zapraszam do wysłuchania podcastu poświęconego twórczości Józefa Chełmońskiego:
Komentarze
Prześlij komentarz