W każdym języku bywają słowa, które brzmią tak samo, jednak znaczą coś zgoła innego. Na przykład słowo golf; może oznaczać stylowy sweterek, markę samochodu, lub grę, zaś słowo granat, w zależności od użytego kontekstu, wskazuje na niebezpieczną broń, ciemnoniebieski kolor, smaczny owoc lub kamień szlachetny. Podobnie jest ze słowem sztuka. I nie chodzi tu bynajmniej o kontekst użycia słowa (może być zarówno sztuka mięsa jak i sztuka wojny), lecz o sam termin, który zwyczajowo łączymy z twórczością artystyczną. Niby intuicyjnie każdy z nas wie, czym jest sztuka, ale gdy przychodzi do szczegółów, okazuje się, że nazwanie czegoś sztuką jest tak wieloznaczne, że trudno o tym rozmawiać. Widać to zwłaszcza w przypadku rozmów o wolności artystycznej (artyście wolno więcej niż odbiorcy sztuki), bądź w przypadku pewnej niezgody na określenie sztuką tego, co w naszym odczuciu sztuką po prostu nie jest.
Gdy mamy wątpliwości co nazwać sztuką warto zasięgnąć opinii innych, najlepiej tych, którzy się na zagadnieniu znają, czyli w tym przypadku historyków sztuki, estetyków czy filozofów sztuki. Ja jednak nie polecam tego rozwiązania, bo gdy skierujemy pytanie o czytelną granicę oddzielająca sztukę od tego co nią nie jest, usłyszymy zazwyczaj wrzaski, krzyki, a nawet przekleństwa podobne do tych, które rozbrzmiewały w biblijnej wieży Babel. Już samo sformułowanie pytania o sztukę może wywołać niechęć u pytanego, bo sztuka to ciągła zmiana, szukanie czegoś nowego, wytyczanie nieznanych szlaków, bo o tym, co jest sztuką, decyduje w końcu sam artysta itd. Może warto spytać, dlaczego pytanie o sztukę budzi aż tyle emocji? Tu odpowiedź wydaje się prosta. W każdej próbie odpowiedzi na pytanie o sztuką, kryje się określona postawa, bądź ideologiczna, bądź religijna, bądź nawet natury obyczajowej. Innymi słowy, spór o definicję sztuki można ująć w krótkiej sentencji: powiedz mi co uważasz za sztukę a powiem ci kim jesteś.
Oczywiście odpowiedź na pytanie co jest, a co nie jest sztuką, nie należy do łatwych, bo jak w jednym zbiorze zmieścić malarstwo, rzeźbę, literaturę, teatr, operę, architekturę, fotografię, taniec czy złotnictwo? Co wspólnego ma ze sobą taniec i malarstwo, rzeźba i fotografia?
W próbie szukania odpowiedzi sięgamy często do zasobów muzealnych bądź galerii, w przeświadczeniu, że jeżeli coś znalazło się w takich miejscach, to niewątpliwie jest sztuką. Sięgamy zatem do nobliwych instytucji, jak choćby Tate Gallery, które jest finansowane głównie przez brytyjskie ministerstwo kultury. W zbiorach sztuki znajduje się tam na przykład obiekt zakupiony w 1993 roku i zakatalogowany pod nazwą „Gówno artysty” (napis na puszcze w języku włoskim, angielskim, francuskim i niemieckim), przy czym dokładny opis dzieła sztuki brzmi: Gówno artysty, zawartość netto 30 g., zachowane w stanie świeżości, wyprodukowano i zakonserwowano w maju 1961 przez artystę Piero Manzoniego. Tym wszystkim, którzy powątpiewaliby w rzetelność "aktu twórczego" warto przypomnieć wypowiedź marszanda z Blu Gallery w Mediolanie, który stwierdził, że nie ma tu oszustwa, gdyż z rdzewiejących puszek czuć wyraźny zapach kału. Być może spytamy o wartość zakupu tej formy sztuki. Odpowiedź jest tu bardzo precyzyjna, artysta Manzoni sprzedawał wypełnione puszki za cenę ich wagi w złocie (obecną wartość można wycenić na ok. 35 tysięcy euro). Dlaczego znawcy sztuki z Tate Gallery zdecydowali się zakupić eksponat? Odpowiedź znajdziemy w opisie eksponatu autorstwa krytyka sztuki Jona Thompsona: „Znawcy i kolekcjonerzy chcą czegoś intymnego, naprawdę czegoś osobistego od artysty, w tym przypadku mamy własne gówno artysty, które jest naprawdę jego”.
Piero Manzoni - Merda D'artista (1961), fot. Jen Cederskjold, na licencji Creative Commons Attribution 3.0 Unported |
Sterlac. Extra Ear, fot. Nina Sellars, na licencji Creative Commons Attribution 3.0 Unported |
Po tego rodzaju przykładach działań twórczych na niwie sztuki wiemy zapewne mniej niż wiedzieliśmy wcześniej. Czy zatem warto dalej szukać definicji sztuki, czyli tego, co sztuką jest, a co nią nie jest?
Jeżeli dalej mamy wątpliwości w kwestii odróżnienia sztuki od tego, co nią nie jest, warto spojrzeć na pewnego rodzaju wystawy mające na celu podsumowanie największych dzieł sztuki danego okresu. 10 kwietnia 2017 r. w nowojorskiej galerii Francisa M. Naumanna otwarto wystawę „Fontanna Marcela Duchampa: hołd”. Wśród organizatorów wystawy panowało przeświadczenie, że największym dziełem sztuki XX wieku jest pisuar wystawiony przez Marcela Duchampa w 1916 roku. Zwracano również uwagę na jego mniej znane prace jak koło od roweru czy suszarkę do butelek.
Jeżeli po tego rodzaju deklaracjach płynących od znawców nie dowiadujemy się tego, o co pytamy, być może warto sięgnąć po niezależne media, które potrafią przypisać miano artysty komuś, kto naprawdę na to miano zasługuje? Na co trafiamy? Na pełen zachwytu artykuł na temat sztuki młodego amerykańskiego artysty Chrisa Burdena, który w akcie poświęcenia dla sztuki został celowo postrzelony w ramię przez swojego asystenta. Ale porzućmy Stary Kontynent, spróbujmy znaleźć coś na Antypodach. Znany jest tam artysta greckiego pochodzenia, który w świecie sztuki występuje pod pseudonimem Stelarc. Media jednogłośnie wskazują, że jest to artysta przełomowy, gdyż przesunął granice tego, co można zrobić dla sztuki. Artysta wyhodował w laboratorium małżowinę uszną, a następnie przeszczepił ją na swym przedramieniu. A może jest to margines, tzw. sztuka graniczna? Nic bardziej mylnego. Podczas prestiżowego festiwalu sztuki Ars Electronica w Linzu artysta otrzymał główną nagrodę za odwagę w artystycznych przedsięwzięciach oraz za inspirację w dyskusji na temat granic sztuki.
Czy warto o tym dyskutować? Warto. I o tym będzie ten blog. Nie widzę wiekszego sensu w dzisiejszym sporze na temat granic sztuki, tutaj nie znajdziemy satysfakcjonującego rozwiązania. Ale, z indywidualnego punktu widzenia możemy pokusić się, by to, co deklarowane jako sztuka akreslić mianem wartościowego, bądź nie.
W kolejnych wpisach i podcastach będę się starać uchylić sekretne drzwi do świata sztuki, który może być formą ucieczki z prozaiczności świata, z jego banalności i brzydoty. Sztukę traktuję jako doskonałe narzędzie do wyzwolenia się z codzienności, z przymusu tego, co dane. Widzę świat sztuki na wzór tajemniczego pomostu oświetlonego gazowymi lampami, z cichą przystanią wśród wzburzonych fal oceanu, na drewnianym pomoście, wśród cichych wód stoją suto zastawione stoły. Siedząc przy nich patrzę na ukochane dzieła sztuki i mam wrażenie, że obcując z nimi, sam jestem inny. Ukochane dzieła są jak zwierciadło, w którym widzę siebie takiego, jakim chciałbym być. Ta kojąca kraina istnieje nawet wtedy, gdy wszyscy wkoło twierdzą, że nie jest nic warta, bądź po prostu nie istnieje. Na tym pomoście nie ma stert połamanych krzeseł oblanych tłuszczem ze skwarkami, zdezelowanych kół od roweru, albo zamkniętych w puszkach odchodów artysty. Są starannie wybrane dzieła, przed którymi mogę spędzić milczące godziny nie nudząc się. Dlatego proponuję wyprawę w świat sztuki widzianej przez pryzmat własnej wrażliwości, bez aspiracji, by komukolwiek narzucać własną wizję sztuki. Jeżeli kolejne wpisy pomogą choć w minimalnym stopniu uporządkować komuś własne muzeum wyobraźni, cel tego bloga, jak i podcastów, będzie spełniony. Zapraszam zatem w podróż.
poniżej link do podcastu:
Komentarze
Prześlij komentarz